Rodzice wystartowali. Zapisywanie dzieci na zajęcia dodatkowe trwa w najlepsze. Jedni decydują się na języki, inni na sport, a jeszcze kolejni wybierają bardziej kreatywną kategorię. Odezwała się do nas czytelniczka, która zapisała córkę na tańce. Po pierwszych zajęciach okazało się, że nie są to zwykłe podskoki. Kobieta nie kryje swojego oburzenia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wrzesień to czas zapisów na zajęcia dodatkowe. Rodzice układają plan dnia i próbują zgrać ze sobą wszystkie obowiązki. By umożliwić dziecku jak najlepszy start w przyszłość, zapisują je na różne aktywności. Chcą poszerzyć horyzonty, rozwinąć zainteresowania, umożliwić mu szansę na rozwój.
Miały być zwykłe tańce
"Majka już od dwóch lat chodzi na angielski. Fajnie, ale ogólnie denerwuje mnie, że mało się rusza. Przesiaduje w domu: przed komputerem, przy biurku albo wyleguje się na kanapie. To jeszcze dziecko, w tym roku skończy 10 lat. Chciałam zapisać ją na jakieś zajęcia sportowe. W pobliżu jest tylko piłka nożna i taniec. Wiadomo, że pierwsze odpada. Z tańca w sumie nawet się ucieszyła.
Puściłam jej filmiki, jak wygląda hip-hop, taniec towarzyski. Uśmiechnęła się, co uznałam za dobrą wróżbę. Wracając z pracy, zahaczyłam o szkołę tańca i zapisałam ją na jakiś nowy gatunek: pole dance. Nie zagłębiałam się, bo w sumie nie miałam zbytnio czasu.
Zajęcia wystartowały następnego dnia. Zawiozłam ją pod salę i godzinkę czekałam w samochodzie. Niemalże przebierałam nogami w miejscu, patrzyłam, czy już wychodzi. Miałam nadzieję, że wybiegnie w podskokach, że będzie unosiła się dwa metry nad ziemią.
Wyszła. Idzie. Niezadowolona. Wkurzona, zła i wściekła. 'Na co ty mnie zapisałaś? Ja na żadnej rurze tańczyć nie będę' – powiedziała, a ja aż poskoczyłam. Chyba poczerwieniałam, bo zapytała, co to za wypieki się na mojej twarzy pojawiły. Wsiadła do samochodu i pojechałyśmy do domu. Udałam, że zbagatelizowałam temat. Wspomniałam mimochodem, że jak się jej nie podobało, to mogę ją jeszcze wypisać.
Na szczęście były to pierwsze zajęcia próbne i nie wpłacałam jeszcze żadnej kasy. Wróciłyśmy do domu, a ja od razu włączyłam komputer.
Rura?
'Na jakiej rurze?' – myślałam i próbowałam znaleźć odpowiedź na pytanie. Jak się okazało, córka miała rację. Pole dance to elementy akrobatyki, gimnastyki i tańca (na rurze!). Jejku, ale się wściekłam. Kto coś takiego wymyślił? Jak można w ogóle takie zajęcia dla dzieci zorganizować? Przecież takie dziewczynki powinny tańczyć zwykły, radosny taniec. Jakieś wygibasy, zabawy, układy choreograficzne, a nie tańce na rurze!
Co po takich zajęciach te dzieciaki będą miały w głowach? Na kogo potem ta jedna i druga wyrosną? No przecież nie na baletnice! Może ja jestem staroświecka, może nie nadążam za nowymi trendami, no ale przecież wszystko powinno mieć jakieś granice przyzwoitości. Nie twierdzę, że jestem bez winy, bo mogłam sprawdzić, co pod tą piękną nazwą pole dance się kryje. Ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że to mogą być takie niecenzuralne tematy.
Córka dopytuje, czym jest ten taniec na rurze, a ja nie wiem, jak jej wytłumaczyć. Mi kojarzy się tylko z jednym, ale po rozmowie z koleżankami wiem, że nie wszyscy widzą w nim coś złego. Są tacy, którzy ten rodzaj tańca traktują jak każdy inny i nie kojarzą go z klubami nocnymi. No ja tak nie potrafię. Wybaczcie".