Relacja synowa-teściowa to jedna z tych bardziej skomplikowanych. To coś jak stąpanie po cienkim lodzie, jak chodzenie po linie zawieszonej wysoko nad drzewami. Można porównać ją do pudełka czekoladek, w którym nie wiadomo, co nam się trafi. Takiego też zdania jest pewna czytelniczka, która podzieliła się z nami swoją historią.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Napisała do nas Karolina, która nazywa siebie kobietą, która żadnej pracy się nie boi. Zaczynała od najniższego stanowiska, a teraz jest managerką w dużej, dobrze prosperującej firmie. Pracuje dużo, czasami od rana do wieczora. Ma sporo na głowie, ale stara się nad wszystkim sprawować kontrolę.
Managerka tu, managerka tam
"Nie lubię bezczynności, monotonii i stania w miejscu. Taka stagnacja to nie dla mnie. Kiedy nie biegnę, nie podążam za marzeniami i nie zdobywam kolejnych szczytów, mam wrażenie, że nie oddycham pełną piersią. Że się duszę, że brakuje mi tchu i świeżego powietrza.
W życiu zawodowym osiągnęłam to, na czym mi tak bardzo zależało. Kieruję 20-osobowym zespołem, nadzoruję pracą zgranej drużyny. Osiągamy cele, realizujemy plany. Przyznaję, że czasami zmęczenie daje mi się we znaki i marzę o chwili odpoczynku. Najgorsze jest to, że kiedy przychodzę do domu, czeka mnie drugi, trzeci i czwarty etat, na które czasami nie starcza mi sił.
Bo o ile dla dzieci i męża zawsze znajdę czas, to na gotowanie, sprzątanie i pranie niekoniecznie. By 'ulżyć sobie w cierpieniu' i ogarnąć tę rzeczywistość, zaczęłam oddawać ubrania do pralni. Odpadło mi pranie i prasowanie koszul, spódnic i spodni. Zostały w sumie do ogarnięcia tylko dziecięce ciuszki.
Żałuję, że wcześniej na to nie wpadłam, tylko wszystko brałam na swoje barki. Chciałam udowodnić światu, jaka jestem silna, dzielna i waleczna. Światu i sobie. Na szczęście trochę wyluzowałam i pozwoliłam sobie 'pomóc', co niestety, ale nie wszystkim się spodobało.
Niesprawiedliwa krytyka
Podczas jednego z rodzinnych spotkań usłyszałam od teściowej przykre słowa (a tak w ogóle to nie wiem, skąd się dowiedziała, że oddaję ciuchy do pralni). Niby żartem, niby z uśmiechem na twarzy, nazwała mnie leniem, któremu nawet się nie chce spodni prasować. Wspomniała, że za jej czasów to nie do pomyślenia, że kobieta jest od tego, by wychowywać dzieci i ogarniać dom.
Zapomniała tylko wspomnieć, że jestem też managerką i kieruję dużym zespołem ludzi. Że zarabiam duże pieniądze i pnę się po szczeblach kariery" – czytamy w liście.
Nie wiem, skąd w niektórych tyle złości i jadu? Wiem, że niektóre relacje są trudne, wymagają przepracowania i pewnego dystansu. To normalne, że nie wszyscy się ze sobą dogadujemy i że każdy ma inne poglądy na świat. To oczywiste, że jeden coś uznaje za słuszne i stosowne, a drugi uważa to za najgorsze zło i ostateczność.
I tak jak nikt nie broni teściowej mieć swojego zdania, tak nikt nie powinien krytykować tego, co robi Karolina. Każdy ma prawo mieć własne spostrzeżenia, ale czy od razu musi komunikować je całemu światu? Przypuszczam, że teściowa dokładnie wiedziała, co robi i miała przemyślane każde słowo. Chciała sprawić synowej przykrość, udało się, ale co jej z tego przyszło?