Połowę wakacji mamy już za sobą, co zbytnio nie napawa optymizmem. Jedni wrócili już z wakacyjnych wojaży, drudzy dopiero się na nie wybierają. Są tacy, którzy decydują się na wakacje all inclusive, ale jest też spora grupa osób, która podróżuje na własną rękę i zakwaterowuje się w wynajętym domku/pensjonacie. Tamara, która wynajmuje turystom mieszkanie w Grecji, zdradza nam "kulisy" tego biznesu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Przez kilka lat pracowałam w hotelu w Grecji. Takie miejsce typowo all inclusive, stworzone z myślą o turystach. Najpierw była to praca typowo dorywcza, potem bardziej na stałe. Zakochałam się w Greku, wzięłam ślub i zamieszkałam tu na dobre" – pisze Tamara.
Nowa droga
"Nabywałam doświadczenia, a razem z nim pewności siebie. Podglądałam, na czym ten biznes dokładnie polega, zwracałam uwagę na to, na czym koncentrują się managerzy. W końcu zdecydowałam, że dość pracy dla kogoś. Po latach ciężkiej pracy kupiliśmy z mężem mieszkanie, takie pod wynajem, dla turystów. I to ja miałam być za prowadzenie tego małego biznesu odpowiedzialna.
Janis (mąż) zajmował się tym, czym dotychczas. Na mojej głowie spoczywa wszystko: wynajem, obsługa gości, sprzątanie i cała ta papierologia. Nie narzekam, bo fajnie jest zajmować się tym, co się lubi.
Cały przekrój
Przyjeżdżają do nas turyści z różnych zakątków świata: Niemcy, Francuzi, Hiszpanie, oczywiście Polacy. Gościliśmy też rodzinę z Norwegii, Kanady i Egiptu. Przyjeżdżali do nas single, zakochani i rodziny z dziećmi. Byli goście ze zwierzętami i bez nich.
Przez pięć lat wynajmowania mieszkania widziałam i słyszałam wiele. Moje oczy ujrzały rzeczy, których nigdy by się nie spodziewały. W moim odczuciu najgorsza jest grupa złożona z samych mężczyzn, którzy przyjechali się zabawić. Głośne imprezy do samego rana, przekleństwa, które z kilometra słychać i butelki czy puszki po piwie powtykane za kanapę.
Tuż za nimi uplasowali się turyści z Polski. Piszę to z ogromnym bólem serca, ale niestety taka jest prawda. Polacy wychodzą z założenia, że wszystko się im należy. Na drzwiach wejściowych umieściłam regulamin, a jeden z jego punktów brzmi mniej więcej tak: 'Mieszkanie postaraj się zostawić w takim stanie, jak je zastałeś'. I nawet nie chodzi o to, że mało który Polak zdejmie brudną poszewkę z kołdry, ale o to, że kuchnia po wizycie rodziny z dziećmi wygląda jak pobojowisko.
Kiedy wchodzę ogarnąć mieszkanie po Polakach, nigdy nie wiem, co w nim zastanę. Zdarzyło się, że czekał na mnie cały zlew brudnych naczyń i przypalony garnek. Raz nawet ściany były pomalowane kredkami, przypuszczam, że odwiedził nas mały artysta, o którym za kilka lat usłyszy cały świat. Zdarzyło się, że zginęły ręczniki i wazon. Niby to wszystko drobnostki, pierdoły, ale jednak.
Z racji tego, że jestem Polką, na pewne sprawy patrzę z innej perspektywy. Nieco łagodniej, może jestem bardziej wyrozumiała. Jednak co myślą np. Grecy, których odwiedzi taka 'przebojowa' grupa Polaków? No właśnie, ciekawie nie jest. A potem się dziwimy, że inni mają o nas takie, a nie inne zdanie. A tak naprawdę sami sobie jesteśmy winni".