"Trudna sytuacja w firmie i redukcja etatów sprawiły, że zostałam bez pracy. Z miesiąca na miesiąc straciłam główne źródło utrzymania. Nie miałam czasu na przemyślenia, a szybko musiałam znaleźć coś nowego. Pojechałam pracować nad Bałtyk, do budki z goframi" – czytam w nadesłanym przez Monikę liście.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Firma, w której pracowałam, od kilku miesięcy zaczęła gorzej prosperować. Chodziły słuchy, że będą zwolnienia, ale nie przypuszczałam, że będą dotyczyły i mnie. Stało się, dostałam wypowiedzenie i nie mogłam z tym nic więcej zrobić.
Trzeba działać
Do tej pory i tak ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Czasami musiałam się nieźle nakombinować, by starczyło do pierwszego. Zjadały nas raty kredytu, które w ostatnich latach osiągnęły chyba szczyt szczytów. Wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić na wolne i spokojne szukanie nowego miejsca zatrudnienia. Musiałam działać i to szybko.
Mieszkamy 40 km od Trójmiasta, dlatego od razu pomyślałam o pracy dorywczej. Szczęście w nieszczęściu, że właśnie rozpoczynał się sezon wakacyjny. Podjęłam pracę w budce z goframi, co prawda miałam obiecany tylko lipiec, ale i tak dobrze. Dzieciaki pojechały do dziadków.
Istny koszmar
Po załatwieniu wszystkich formalności rozpoczęłam jednodniowe szkolenie. Wytłumaczono mi co, gdzie i jak. Pracowałam na kasie, miałam bezpośredni kontakt z klientami. W ubiegłym roku to ja kupowałam gofry w takiej budce, a w tym, to ja je sprzedawałam.
Na początku myślałam, że najbardziej męczące będą te codzienne dojazdy, ale szybko zmieniłam zdanie. Kiedy to ja stałam w długiej kolejce po gofry czy lody, przebierałam nogami w miejscu i nie mogłam zrozumieć, jak można się tak guzdrać. Teraz zrozumiałam, że w tej budce dzieje się istny armagedon. Kilka gorących gofrownic, od których bije ciepło w i tak upalny dzień.
Jedna dziewczyna tylko przygotowywała ciasto i smażyła, ktoś inny był odpowiedzialny za dalsze przygotowywanie gofrów i wydawanie lodów. Ja słuchałam zamówień klientów, którzy nigdy nie mogli się zdecydować, jakie wezmą dodatki lub jaki smak lodów mają ochotę dziś spróbować. Klienci marudzili, zmieniali zdanie i składali ogromne zamówienia.
My uwijałyśmy się jak mrówki i próbowałyśmy wypracować jak najlepszy system. Nie było nawet czasu na odpoczynek. Kolejka nigdy się nie kończyła. Niemalże za każdym razem, gdy miałam nadzieję, że obsługuję właśnie ostatniego na ten moment klienta, podchodziła kolejna grupka osób, a za nią następni. Pracowałam niemalże od rana do wieczora. Pod koniec dnia już nóg nie czułam.
Od życzeń, próśb i uwag turystów pękała mi głowa. A przecież cały czas musiałam być miła i uśmiechnięta. A kiedy słyszałam pretensje, że za wolno obsługujemy, że mogłybyśmy się pospieszyć, bo innym na tym słońcu gorąco, bałam się, że nie powstrzymam negatywnych emocji. Czasami miałam ochotę stanąć na środku i z całych sił wykrzyczeć: 'Jesteś taki cwany, to może chcesz się ze mną zamienić?'.
Myślałam, że dojazdy będą najgorsze, ale okazały się być najprzyjemniejszą częścią dnia. Kiedy wsiadałam do samochodu, czułam ulgę. Zapanowywała cisza i spokój. Nikt niczego ode mnie nie chciał, nikt nie miał żadnych pretensji. Jutro ostatni dzień jadę do tej pracy, a potem zaczynam nową przygodę w biurze. Ten miesiąc nad Bałtykiem nauczył mnie wiele, a przede wszystkim większego szacunku do osób, które cały dzień stoją na nogach, uśmiechają się do klientów i sprzedają te gofry, lody, frytki czy hamburgery".