kolonie
Czy kolonie za naszych czasów były słabe? fot. Mariusz Grzelak/REPORTER
Reklama.

"Niedawno rozmawiałam z wnuczką sąsiadki i ta z dumą oznajmiła mi, że jedzie na obóz. 'Będzie trwał aż dwa tygodnie, żadna z moich koleżanek nigdy nie wyjeżdżała na tak długo' – pochwaliła się 12-latka. A moja pierwsza myśl: 'a co w tym nadzwyczajnego, ja zwykle jeździłam na trzy tygodnie'. Z drugiej strony, dziś to przecież nie jest takie oczywiste.

Obozy trwają coraz krócej

Zauważyliście, że niegdyś wyjazdy kolonijne zawsze trwały dwa tygodnie, a niektóre obozy nawet trzy? Dziś standardem jest 9-dniowy wyjazd. Niektóre są nawet krótsze.

Jak to się stało, że w dobie telefonów, lepszych dróg i szybszych pojazdów, mnogości noclegów, owszem możemy wybierać i przebierać w atrakcyjnych ofertach dla dzieci, ale tylko takich na kilka dni. Są obozy żeglarskie, taneczne, karate, wędrowne, językowe… ale wszystko na maksymalnie 9-10 dni. Jeśli już znajdziesz na dłużej, to kosztuje krocie.

Nie to, że jestem wyrodną matką i chcę się pozbyć dzieci aż na miesiąc, ale co roku przeglądam mnóstwo ofert i wszystkie wyjazdy to zaledwie 7-10 dni. Wolałabym coś prostszego, bez tych wszystkich treningów i napiętych grafików, ale za to trwającego znacznie dłużej. Tymczasem znalezienie takich ofert niemalże graniczy z cudem.

Krótki obóz to kłopot

To utrudnienie dla rodziców. Krótszy obóz oznacza, że muszę odstawić albo odebrać dzieci w środku tygodnia (jakbym nie pracowała). Kiedyś wyjazd i powrót w niedzielę to był standard.

Poza tym jeśli nie trafię na taki dłuższy wyjazd, to muszę także kombinować z zapewnieniem opieki dla swoich dzieci. W końcu wakacje trwają ponad dwa miesiące, a nie wyślę ich na dwa obozy, bo to z kolei ogromne koszty.

Słabe pokolenie

Nie wiem do końca, z czego wynika ta tendencja do skracania obozów. To oczekiwania rodziców czy pomysł organizatorów? Uważam jednak, że ta zmiana nie jest także z korzyścią dla dzieci.

Długa rozłąka z rodzicami hartowała, wiele uczyła i naprawdę nie działa się nam żadna krzywda. Warunki też nie były jakieś luksusowe, spanie w szkole nawet po kilkanaście osób, wspólna łazienka na korytarzu. Było fajnie dla dzieci, a dla rodziców w przystępnej cenie. Dziś mam wrażenie, że takie kolonie by nie przeszły.

W czasach, gdy na dzieci się chucha i dmucha, warunki muszą być odpowiednie. Rodziców oburza, że nie można odwiedzać i dzwonić, kiedy się chce. Musi być wi-fi i małe pokoje o odpowiednim standardzie, oczywiście z prywatną łazienką, posiłki najlepiej w formie bufetu. Serio?

Tak tylko wychowujemy słabe pokolenie, które nie potrafi się nawet rozstać z rodzicami na dłużej niż 9 dni".

Czytaj także: