Kolonijny wyjazd to nie tylko niesamowita przygoda, ale też sprawdzian samodzielności i zaradności. To jedna z lekcji, którą trzeba odrobić. Pierwsze schody pojawiają się już na etapie pakowania walizki, a w szczególności wtedy, gdy za jej zawartość odpowiedzialne są głównie dzieci. Rodzice też nie są nieomylni, bo często czegoś zapominają do niej schować.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Swoją przygodę z koloniami i obozami tak naprawdę dopiero rozpoczynam. W ubiegłym roku po raz pierwszy pojechałam z dziećmi w góry, tym razem wybraliśmy się nad Bałtyk. Jak to nad naszym morzem bywa, pogoda nie zawsze dopisuje. Tak też było i tym razem. Gorące promienie słoneczne ustępowały miejsca pochmurnemu niebu. Ja byłam przygotowana na każdą ewentualność, ale moi podopieczni już niekoniecznie.
Przygoda czas start
Przywitała nas niezbyt sprzyjająca aura. Kiedy szykowaliśmy się na pierwszą przechadzkę nad morze, zaszło słońce i zaczął kropić deszcz, taka mżawka. Nie miałam absolutnie żadnej pewności, że pogoda nie spłata nam jakiegoś figla. Z ośrodka, w którym się zatrzymaliśmy, do pobliskiej plaży mieliśmy około 10-15 minut spacerkiem. A kwadrans w deszczu, nawet niewielkim, nie należy do najprzyjemniejszych.
Poza tym ja za te dzieciaki jestem odpowiedzialna. Jeśli któryś z podopiecznych by się przeziębił, rozchorował lub skończył z zapaleniem płuc, mogłabym mieć nieprzyjemną rozmowę z rodzicami. Koleżanka mi kiedyś opowiadała, że jeden z chłopców dostał na obozie zapalenia ucha i rodzice do kogo mieli pretensję? No do niej, do nikogo innego! Nasłuchała się za wszystkie czasy.
Nikt nie pomyślał? Nie wierzę!
Pogoda na zeszłorocznej kolonii trafiła się nam wyśmienita. Słońce towarzyszyło nam każdego dnia, nie padało nawet przez moment. Dzieciakom do szczęścia wystarczyły krótkie spodenki i bluzki z krótkim rękawem. W tym roku to było za mało. Bluzy z kapturem były na wagę złota, a płaszcze przeciwdeszczowe to już w ogóle prima sort.
Jednak kiedy poprosiłam, by wyjęli płaszcze ze swoich walizek, popatrzyli na mnie ze zdziwieniem. Wszyscy jak jeden mąż. Wybałuszyli te swoje duże oczy, tak jakby nie wiedzieli, o czym do nich mówię.
'Poszukajcie dokładnie, na pewno macie spakowane' – powiedziałam. Wywalanie walizek do góry nogami nie przyniosło żadnego rezultatu. Nikt nie miał foliowej narzuty, która zmieści się w najmniejszej kieszonce. 23 podopiecznych, 23 walizki i 0 płaszczy przeciwdeszczowych. Początkowo nie mogłam uwierzyć, że rodzice o tym nie pomyśleli, jednak jak się po chwili okazało, większość obozowiczów pakowała się sama.
To nie były 8–, 9– czy nawet 10-letnie dzieciaki, a młodzież 15– i 16-letnia. Młodzież, której – przypuszczam – rodzice zaufali. Której zbytnio nie kontrolowali przy pakowaniu. Mogę się mylić, pewności w tym temacie nie mam. Jednak tak jakoś czuję przez skórę.
Jedno jest pewne, wszystkim uczestnikom kolonii brakowało tej jednej, ale jakże istotnej nad Bałtykiem rzeczy. Przecież o pogodzie nad naszym morzem można by książkę napisać. O deszczach, wiatrach i chłodnych wieczorach.
O płaszczu przeciwdeszczowym dzieciaki nie pomyślały, ale telefonów i tych wszystkich cudacznych gadżetów nie zapomniały zabrać. Żaden nie umknął ich uwadze".