Cztery kobiety, matki w sumie siódemki dzieci, spotkały się na neutralnym gruncie. Poza domem, by odpocząć od codziennego gwaru. Od facetów i potomstwa. Z jakim skutkiem? Niestety: z marnym. Dlaczego? Bo jedynie przez pierwszych 15 minut rozmawiałyśmy o ciuchach, kosmetykach i pogodzie, a pozostałe trzy godziny nawijałyśmy o dzieciach, o których teoretycznie miałyśmy na chwilę zapomnieć. Wyszło jak zwykle. Jakoś nie byłam zdziwiona.
Podczas ostatniego spotkania dyskutowałyśmy o przedszkolach, szkołach i sporach z rówieśnikami. Tym razem skoncentrowałyśmy się na tym, co niejednej z nas spędza sen z powiek. Wakacjach, a dokładniej ponad dwóch miesiącach wolnego. Najstarszy jest syn Eweliny, Kuba ma 11 lat. Najmłodszy jest mój Ignaś, 7 miesięcy. I o ile mój maluszek nie ma jeszcze sprecyzowanych upodobań co do wakacji (na szczęście!), to starszaki mają już swoje zdanie.
I co najważniejsze: nie wstydzą się wypowiadać go na głos. Komunikują swoje potrzeby jasno, głośno i wyraźnie. Nie owijają w bawełnę i walczą o swoje.
"Planowałam zabrać syna na tydzień nad Bałtyk, ale on wyśmiał mój pomysł" – powiedziała Ewelina. Marcel, uczeń trzeciej klasy szkoły podstawowej, nie tak wyobrażał sobie swoje tegoroczne w wakacje. Bałtyk jest już niemodny, jego zdaniem tylko zagraniczne wakacje się liczą. Ewelina przypuszcza, że koledzy przechwalali się dalekimi podróżami i stąd jego negatywne nastawienie.
Ale nie, to nie koniec, a dopiero początek. "Moja Oliwka z kolei nie chce chodzić w tym roku na półkolonie do pobliskiej świetlicy. Zażyczyła sobie, abyśmy zapisali ją na dwutygodniową kolonię sportową. A koszt tego cuda to prawie 3 tys. złotych" – opowiada Kamila.
Rozumiałyśmy się niemalże bez słów. I choć początkowo starałyśmy się robić dobrą minę do złej gry, to w końcu nie wytrzymałyśmy. "Tym dzieciakom to się w głowach poprzewracało. One myślą, że pieniądze spadają z nieba?" – powiedziała jedna z nas, a reszta przytaknęła.
Morał z tego jest taki: współczesne pokolenie dzieci nie zna wartości pieniądza. My, matki, czy oni, ojcowie, wypruwamy sobie flaki. Dwoimy się i troimy, by zapewnić dzieciom życie na jak najlepszym poziomie. Zapisujemy na języki, zajęcia sportowe. Kupujemy markowe ciuchy i przeróżne gadżety. A kiedy w wakacje chcemy zabrać nad Bałtyk czy zapisać na tanią półkolonię, słyszymy, że to obciach. Że to za mało, bez sensu, wstyd.
Współczesne dzieci (oczywiście nie wszystkie) stawiają rodzicom wysokie wymagania. Dlaczego? Dlatego że im na to pozwalamy, bo są do tego przyzwyczajone. Bo wszystko mają podsunięte pod nos i myślą, że tak będzie całe życie. I co? Ulegamy, wykupujemy dwutygodniowe wakacje all inclusive i lecimy w świat za rodzinne oszczędności. Być może za ciężko zarobione pieniądze, które miały być przeznaczone na inny cel. Jesteśmy zadowolone, że udało nam się sprostać wymaganiom naszego dziecka, ale czy o to w tym życiu chodzi?
Czy wakacje u dziadków, weekend nad Bałtykiem, czy wyjazd pod namiot nie mogą być równie fajnymi atrakcjami? Może czasami warto postawić na swoim i pokazać, jak wygląda prawdziwe życie, to, na które nie musimy przeznaczyć rodzinnych oszczędności?