Oceniasz swoich znajomych po tym, jak spędzają urlop? Trudno się przed tym powstrzymać. Bo naprawdę, jak ktoś może chcieć wypoczywać nad hotelowym basenem? Jak można spać pod namiotem, co to za urlop? Samodzielnie zorganizowane wakacje? To proszenie się o kłopoty, a do tego drogo, jak nie wiem. Krótko mówiąc, albo ktoś spędza urlop tak jak ty, albo coś jest z nim nie tak.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Dziś najgorszą "pornografią" turystyki jest turystyka all inclusive, tym gardzimy – mamy obowiązek gardzenia wyjazdami all inclusive, bo ten ktoś nie poznaje, tu wszystko jest wyreżyserowane. Siedzi na basenie w hotelu i nosa nie wyściubił, to co on przeżył – mówił w "Forbes" dr Dominik Lewiński, medioznawca i badacz komunikacji społecznej.
Tu byłem
To jego komentarz do zwyczajów podróżniczych młodych dorosłych, którzy w ocenie naukowca wypaczyli pojęcie podróży. Chęć pokazania w mediach społecznościowych, gdzie to się nie było, przysłania im istotę podróżowania. – (...) inni muszą widzieć, że wydaliśmy majątek na podróż do Afryki, Japonii, Australii, Nowej Zelandii (...). I najważniejsze w tych relacjach nie jest to, co widzieliśmy, ale chodzi o to, żeby pokazać swoje "ja i Wielki Kanion". "Ja" na pierwszym planie, żeby było jasne, że tam byłem – mówił naukowiec.
I z całą pewnością jest w tej diagnozie wiele prawdy. Ale pogarda dla all inclusive może mieć też inne podłoże. Znam ludzi 30-kilkuletnich, którzy wyjeżdżają tylko na takie wakacje. To najczęściej rodzice z małymi dziećmi. Argumentują, że urlop jest od odpoczynku. Chcą mieć wolne od jakichkolwiek obowiązków, chociaż przez dwa tygodnie w roku nie musieć nic robić. A jeśli do tego dodamy animacje dla dzieci, przepis na odpoczynek gotowy.
Ciary na myśl o all inclusive
Większość ludzi z mojej towarzyskiej bańki jednak na all inclusive nie pojechałoby za żadne skarby świata. Taki wyjazd nie jest dla nich definicją odpoczynku, a męczarnią. – Na samą myśl mam ciarki – mówi mi Zuza. Ma dwoje dzieci, już w wieku nastoletnim, ale nawet kiedy były małe, sami organizowali wakacyjne wyjazdy.
– Cała ta koncepcja to dla mnie pomyłka: hotelowy moloch, uwięzienie z przypadkowymi ludźmi na jego terenie, codziennie to samo miałkie jedzenie, nuda i próżnowanie nad basenem czy przy hotelowym barze. Serio wolałabym już zostać w domu i chodzić do pracy – dodaje.
– Czy gardzę all inclusive? Oczywiście! Z całego serca – obrusza się Ania. Ona i jej rodzina co roku spędzają część lata w podróży. Na miejsce docelowe docierają samochodem: – Lubimy prowadzić, a po drodze możemy zbaczać z trasy i oglądać piękne miejsca. Poza tym nie ma limitu bagażu. No, chyba że pojemność bagażnika – śmieje się. Zawsze wynajmują apartament lub domek w danym kraju: – W jednym miejscu zostajemy na 2-3 dni, dla nas odpoczynek to poznawanie różnych miejsc i smaczków kulturowych.
Ile to kosztuje i dlaczego tak drogo?
Czy jest drożej niż na wyjeździe all inclusive? Często tak, ale niekoniecznie. Sama rok temu poleciałam na Sardynię z dwojgiem dzieci. Wynajęłam na Airbnb domek z obłędnym widokiem na morze. Za tygodniowy pobyt zapłaciłam 1900 zł – to taniej, niż gdybym pojechała do moich ukochanych Dębek. Bilety samolotowe dla naszej trójki kosztowały 3 tys. zł. Wciąż taniej niż jakieś sensowne all inclusive.
O ile oczywiście uważałabym all inclusive za sensowny sposób spędzania wakacji. To nie dla mnie. Ale jeśli ktoś chce podróżować z biurem podróży i nie ma potrzeby zwiedzania i decydowania o tym, co je i z kim spędza wakacje – nic w tym złego. Każdemu według potrzeb. Mam wrażenie, że w dyskusji nad modelem spędzania wakacji zapominamy o tym, że opcji jest więcej niż tylko all inclusive kontra samodzielnie zorganizowany wyjazd. Ale o tym może następnym razem.