Już za kilka dni mój syn rozpocznie prawdziwą przygodę. Będzie zdany tak naprawdę tylko na siebie. Bez mamy, taty, babci czy dziadka. Towarzyszyć mu będą koledzy, koleżanki i opiekunowie. Nie wiem, jak powstrzymam tęsknotę, jak pokonam lęk i strach. Będę starała się emanować radością, z uśmiechem na ustach pomacham na pożegnanie. A kiedy autokar zniknie za zakrętem, będę płakała jak bóbr.
Kiedy usłyszałam, że chciałby wyjechać na obóz, zaniemówiłam. Wzięłam głęboki oddech i nie mogłam wypuścić powietrza. Nie potrafiłam wydobyć z siebie ani słowa. Szczerze, to nawet nie wiedziałam, co powiedzieć. Dreszcz przeszył całe moje ciało, a kiedy udało mi się opanować pierwsze emocje, wydukałam, że po obiedzie o tym porozmawiamy.
I co niby miałam zrobić? Jak matka kwoka, czy krążący nad dzieckiem helikopter – zakazać? No nie, nie mogłam mu tego zrobić. Po krótkiej rozmowie doszliśmy do porozumienia. Porozmawiam z rodzicami kolegów, opiekunem obozu i razem podejmiemy decyzję. Wyjazd marzenie. Wydaje się doskonale zaplanowany, tak od A do Z. Mnóstwo atrakcji, nie ma się do czego przyczepić. Chciał, jedzie. A ja próbuję to zaakceptować i nie zwariować.
Jedno z pytań, jakie zadałam organizatorowi wyjazdu, brzmiało: "Jak mogę kontaktować się z synem?". Przecież tych budek na kartę, z których dawniej dzwoniło się do rodziców z kolonii, już nie ma. To były czasy. Czasy, do których wracam w trudniejszych momentach, w chwilach zwątpienia. Kiedy obawiam się, że nie dam rady, że czemuś nie sprostam.
I wtedy uświadamiam sobie, jak jestem silna, ile udało mi się przejść i pokonać. Te budki były istnym szaleństwem. Przerywało połączenia, coś szumiało, minuty czy żetony znikały w zastraszającym tempie. A i tak staliśmy na kolonii w długiej kolejce, by choć przez chwilę usłyszeć rodzica. Dla mojego syna to abstrakcja, dla mnie wspomnienia. Bo tak wyglądało moje dzieciństwo.
Wróćmy do obozu. Pan Adam wręczył mi karteczkę z numerem telefonu, na który mogę dzwonić, jeśli chciałabym porozmawiać z synem. Planowałam dwa razy dziennie. Przed południem i wieczorem. Myślałam, że tak będzie najlepiej, jednak teraz wiem, że popełniłabym błąd.
– Raz dziennie uważam, że jest wystarczająco. Unikamy telefonów wieczorem, po obiedzie jest bardzo dobry moment, kiedy dzieci są najedzone, żeby opowiedziały, jak było w ciągu dnia. Telefony wieczorem rozkręcają tęsknotę. Nie są dobre – mówił w rozmowie w Dzień Dobry TVN, psycholog i tata 6-letniej córki, Bartłomiej Marszałek.
O ile dobrze pamiętam, do rodziców dzwoniłam raz dziennie. Wieczorem, już po kolacji. W ciągu dnia jakoś nie było czasu, byłam zajęta czymś innym. A kiedy zapadał zmrok, zaczynałam tęsknić. Marzyłam, by się do nich przytulić. Nie mogłam. Dlatego chciałam ich chociaż przez chwilę usłyszeć. Pomagało? Niekoniecznie. Tęsknota się nasilała, a oczy przepełniały się łzami. Kładłam się spać, bez uśmiechu na twarzy.
Dopiero rano, wraz ze wschodem słońca, wstawał nowy, lepszy dzień. Dużo się działo, nie miałam czasu myśleć i tęsknić. A wieczorem znów dzwoniłam i próbowałam opanować emocje. Błędne koło, a ja jak ten chomik kręciłam się w nim bez celu.
Teraz sama jestem mamą. Teraz to ja będę dzwoniła do mojego dziecka. Ale jest jedna różnica, zadzwonię po obiedzie, a nie wieczorem. Dla jego dobra. Damy radę, synku! To będzie wspaniały czas.
Czytaj także: https://mamadu.pl/175280,chrzest-na-koloniach-corka-zadzwonila-roztrzesiona-przemocowym-zachowaniem