Uwielbiamy patrzeć, jak nasze dzieci się rozwijają. Jak nabywają nowe umiejętności. Zdarza się, że płaczemy ze wzruszenia, gdy powiedzą "mama". Uwieczniamy na fotografiach pierwszy krok. Dmuchamy w ich skrzydła, by frunęły jak najdalej. Jednak kiedy nachodzi nas refleksja, po naszych policzkach płyną łzy. "Pół nocy płakałam" – takimi słowami zaczyna list nasza czytelniczka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Motywujemy, wspieramy i zachęcamy. Jesteśmy cichymi aniołami, które podtrzymują, gdy skrzydła naszych dzieci zapominają, jak latać. Rozpiera nas duma, gdy uda im się osiągnąć nową umiejętność. Uwielbiamy patrzeć, jak dzielnie maszerują, jak nabywają pewności siebie.
Mój mały synek
"Antoś ma cztery lata. To wymarzone i długo wyczekiwane dziecko. Istniało ryzyko, że nigdy nie poczuję tego, czym jest macierzyństwo. Dzięki cudownym lekarzom, po latach starań udało się.
Antoś jest naszym oczkiem w głowie. To mały przytulas, który uwielbia spędzać ze mną czas. Pracuję zdalnie, dlatego jestem zawsze, gdy mnie potrzebuje. Na każde zawołanie. Z przedszkola odbieram go po obiedzie, tak by nie musiał leżakować. Został kilka razy dłużej i płakał. Nie będę fundowała mu niepotrzebnych emocji.
Ten jeden wieczór
Pokój Antosia przypomina boisko. Na ścianach tapeta z piłkami, jest też bramka, a nawet kosz do siatkówki. Duże łóżko nawiązuje kształtem do motywu piłkarskiego. Jest tak, jak sobie wymarzył. Chcemy, by pokój był miejscem, w którym czuje się dobrze, bezpiecznie. I chyba nam się to udało. Mamy, a właściwie mieliśmy, problem z czymś zupełnie innym. Zasypianiem.
Antoś nigdy nie zasypiał sam. Zawsze kładłam się obok niego, czytałam książkę, a potem czekałam, aż zamknie oczy i zacznie śnić. Potem zapalałam małą lampkę, która dawała delikatne światło i wychodziłam. Dzień w dzień to samo. Od kilku lat. To był nasz czas. Ja i on, nikt więcej. I choć kilka razy rozmawiałam z nim o samodzielnym zasypianiu, to naprawdę lubiłam te chwile. Doceniałam, że mogę ich doświadczyć.
Wczorajszy wieczór okazał się przełomowym. Szykowałam się do wieczornej rutyny. Weszłam do pokoju syna i zaczynałam szukać książki do czytania. 'Mamo, możesz sobie iść, zasnę sam' – powiedział, a ja zaniemówiłam. Pocałowałam go w czoło, poprawiłam kołdrę i wyszłam. Po kilku minutach uchyliłam drzwi i zobaczyłam mojego synka, który słodko śpi.
Byłam z niego taka dumna, nie mogłam uwierzyć w to, co się wydarzyło. Jednak po chwili do moich oczu napłynęły łzy. Łzy wzruszenia i smutku, jednocześnie.
Czas mija
Zrozumiałam, że mój syn dorasta. Nie potrzebuje mnie już w takim stopniu, jak dawniej. Nie przytulaliśmy się tego wieczora, nie głaskałam go po główce i nie czekałam, aż zmruży swoje piękne błękitne oczy. Nie czułam i nie słyszałam jego spokojnego oddechu, jak zasypia. Nie było mnie wtedy przy nim, na jego życzenie.
I choć z jednej strony tak bardzo się cieszę, że się przełamał i zdecydował po raz pierwszy zasnąć sam, to z drugiej tak strasznie mi żal. Nie mogę pogodzić się z tym, że czas płynie tak nieubłaganie szybko. Że moje małe dziecko staje się coraz bardziej samodzielne i zaradne. Że przestaje mnie potrzebować... Czy to normalne? Nie wiem, nie mam w tym temacie żadnego doświadczenia. I może powinnam się tego wstydzić, powinnam ukrywać, że jestem taką mamą kwoką, która swojego pisklaka najchętniej trzymałaby pod skrzydłem, to mówię o tym wprost.
Ocieram łzy wzruszenia i pozwalam mu iść w przód. Nie blokuję, a dodaję wiatru w skrzydła. Czasami wbrew sobie, ale dla jego dobra".