Przepełnione place zabaw budzą we mnie wiele emocji. Kiedy nie każde dziecko może pobujać się na huśtawce czy pozjeżdżać z tyrolki, zastanawiam się, dlaczego miasto nie zapewnia maluchom więcej takich atrakcji. Zamiast placu zabaw często wybieramy park – rower, hulajnoga, rolki. Sytuacja zaczyna się komplikować, gdy dziecko nagle krzyczy: – Mamo, siku!
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Myślałam, że jestem stworzona do życia w mieście. Lubiłam, gdy coś się działo. Było gwarno, głośno i wesoło. Doceniałam bliskość kina, teatru czy restauracji. Do szczęścia nie potrzebowała parku, lasu czy zielonej polany. Tak było kiedyś. Wraz z przyjściem na świat pierwszego dziecka, wszystko się zmieniło.
Las, dajcie mi las!
Kiedy byłam jeszcze panienką (ale to brzmi!), uwielbiałam spotykać się ze znajomymi. Wyjścia na miasto, do kina, czy nawet galerii handlowej, sprawiały mi przyjemność. Zawsze byłam w ruchu, w pędzie. Nie potrzebowałam ciszy, spokoju, świeżego powietrza. Byłam typowym mieszczuchem, który wśród blokowisk odnajduje się najlepiej.
Kiedy zostałam mamą, moje priorytety zmieniły się diametralnie. Spokój, cisza, przyroda – to daje mi wytchnienie. Polubiłam place zabaw, parki, a las pokochałam miłością niczym nieograniczoną. Każdą wolną chwilę spędzam z dziećmi na świeżym powietrzu. Jeśli nie mamy czasu na wycieczkę rowerową po lesie, wybieramy się do pobliskiego parku.
One bawią się w chowanego, grają w piłkę, a ja siedzę i patrzę. Mogłabym tak godzinami. Doceniam to, co dał mi los. Jestem mu za to wdzięczna. Ten gwar, który kiedyś był moim napędem do życia, teraz drażni i paraliżuje.
Mamo, siku!
Ostatnimi czasy park odwiedzamy niemalże codziennie. Mamy to szczęście, że widać, go z okien naszego balkonu. Kiedy dzieci zgłodnieją czy muszą skorzystać z toalety, zbieramy się i po kilku minutach jesteśmy w mieszkaniu. Po tym, co ostatnio usłyszałam podczas spaceru, tę bliskość zaczęłam doceniać jeszcze bardziej.
– Mamo, chce mi się siku! – na cały głos krzyknęła dziewczynka biegająca po parku. Na moje oko miała 3 lata, nie więcej.
Mama zerwała się, złapała ją za rękę i pobiegła za pobliską ławkę. Dosłownie kilka metrów od miejsca, w którym graliśmy w piłkę. Zaczęły dyskutować, dziewczynce najwidoczniej coś się nie podobało. Dostrzegłam, że pojawił się jakiś problem, że nie chce zrobić siku. Może się wstydziła, a może miała ku temu inny powód.
– Mamo, ale w parku się nie sika – krzyknęła, wyrwała się mamie i pobiegła w drugą stronę. Kobieta poczuła się niezręcznie, odwróciła się i podążyła za dziewczynką. Jak dalej potoczyła się sytuacja, nie wiem.
Niekomfortowa sytuacja
To, że dziewczynka miała zrobić siku za ławką w parku, nie wzbudziło we mnie jakiegoś szczególnego oburzenia. Wiem, jakie emocje towarzyszą matce, której dziecko woła: "Siku!". Kiedy słyszę to w centrum handlowym, w duszy modlę się, abyśmy zdążyli dobiec do toalety. Kiedy sytuacja ma miejsce w pobliskim parku, czym prędzej spieszymy do domu. Jednak w lesie, na polanie czy innym miejscu, w pobliżu którego nie ma toalety, sprawa zaczyna się komplikować.
Zdarza się, że biegniemy w ustronne miejsce, by załatwić, to, co trzeba. Jakby nie patrzeć, nie mamy innego wyjścia. Dzieciaki tych 15 minut nie wytrzymają. Siku muszą zrobić jak najprędzej. Bo te maluchy mają taką nadzwyczajną umiejętność – czują, że chcą do toalety niemalże w ostatniej chwili. Kiedy nie ma już czasu na szukanie restauracji czy ustronnego miejsca.
I choć niby ta mała miała rację, że w parku się nie sika, to czasami nie ma czasu na konwenanse. No bo jakie jest inne wyjście z takiej sytuacji?