Jakoś wcześniej nie czułyśmy z Marysią tej bajki, po jednym odcinku odpuszczałyśmy. A jednak w ostatnich dwóch tygodniach Bluey zagościła na naszych ekranach i… skłoniła mnie do przemyśleń.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jest coś w tej bajce, czego nie umiem zdefiniować. Bawi dorosłych i dzieci, a to naprawdę sztuka, więc niskie ukłony należą się za to twórcom.
Rodzice są w niej zaangażowani na maksa, co jest świetne i może fajnie zmotywować innych do prawdziwego bycia z dziećmi. A jednak jest jeszcze coś, coś mniej oczywistego…
We mnie osobiście bajka "dotyka" chyba tej części mojego macierzyństwa, które chciałabym, żeby było nieco inne. Czy tylko ja mam wrażenie, że rodzice Bluey każdy moment dnia zamieniają w (nie byle jaką!) zabawę? I czy tylko mnie to wydaje się całkowicie nienaturalne? A może jest dla mnie takie właśnie dlatego, że ja sama nie mam w sobie tego rodzaju spontaniczności?
Dystans, człowieku!
No właśnie, produkcja otwiera u mnie te przegródki: dlaczego nie umiem tak bawić się z córką? I to właściwie w każdym momencie dnia? Dlaczego jesteśmy z partnerem tacy rozsądni, poważni, nie mamy takiego dystansu do siebie? Dlaczego tak łatwo mi wpaść w złość, a tak trudno wziąć głęboki wdech i okoliczności potencjalnie stresowe, rozbroić zabawą i śmiechem?
Patrzę na te wszystkie sceny i myślę sobie dwie rzeczy: ok, to tylko bajka. Jest jasne, że życie tak nie wygląda i nie składa się wyłącznie z odgrywania scenek rodzajowych z dziećmi. Z drugiej strony: ok, a może trochę właśnie tak powinno wyglądać i wtedy byłoby łatwiej? I dzieciom, i rodzicom? Może właśnie tego dystansu potrzebujemy? Może dzięki niemu udałoby się uniknąć niepokojów i napięcia?
Próbuję chyba powiedzieć, że bajka jest jakimś rodzajem rodzicielskiej i dziecięcej utopii. Dzieciaki prawie zawsze się ze sobą dogadują, rodzice kochają i darzą nieograniczonym szacunkiem, wszyscy potrafią odnaleźć ukryty sens w zwyczajnych momentach życia i odnieść się do nich z dystansem pozbawionym wszelkiego napięcia.
Nie chodzi o to, żebym takiego życia nie chciała i dla siebie i dla mojej córki, ale raczej o to, że chyba nie ma na to szans.
Z trzeciej, czwartej i ostatniej strony: to tylko bajka. Nie wszystko musi być dosłowne, poważne i mieć głęboki sens. Może jej rola kończy się na tym, by zająć dziecko przez dwa momenty i rozbawić każdego? Ok, wystarczy.