O tym, co znajdowałam i odkryłam w pokoju moich dzieci, mogłabym napisać wypracowanie. Były kamienie, patyki czy piasek w wiaderku przyniesiony z piaskownicy. O szyszkach, kasztanach czy żołędziach nawet nie wspominam. Powpychane w najmniejsze szczeliny papierki po cukierkach denerwowały mnie chyba najbardziej.
Prosiłam, tłumaczyłam, niekiedy stawiałam sprawę na ostrzu noża (wiem, nie powinnam). Z różnym skutkiem. Zdarzało się, że posprzątali pokój na błysk, ale było też tak, że starali się stworzyć jedynie pozory. Tak czy inaczej, nigdy nie doprowadzili pokoju do porządku z własnej, nieprzymuszonej woli. "To pokolenie nie przetrwa" – myślałam.
Tłumaczyłam sobie, że to chłopaki, że inaczej patrzą na pewne sprawy. Starałam się zrozumieć. Czasami przymykałam oczy na pewne sprawy z nadzieją, że za kilka miesięcy coś się zmieni. No niestety, polubownego załatwienia sprawy się nie doczekałam. Nie miałam wyjścia. Wzięłam kartkę, rozpisałam zasady i zorganizowałam rodzinne spotkanie.
Chciałam, by dzieci naśladowały mój styl sprzątania. Powoli, dokładnie, krok po kroku. A nie "po łebkach". To jeden z podstawowych błędów, który popełniałam. Ważne, by odłożyły książki na miejsce, schowały zabawki do szuflady czy wrzuciły brudne ubranie do pralki. Nie muszą składać w idealną kosteczkę czy układać jak od linijki.
Sprzątanie powinno stać się częścią codziennej rutyny, a nie przykrym obowiązkiem, na który trzeba wygospodarować dodatkowy czas. Czas, który przecież można by było poświęcić na obejrzenie bajki czy zabawę z kolegami.
By uprościć dzieciom sprzątanie i ułatwić utrzymanie porządku, wyznaczyłam miejsca na zabawki i różne bibeloty. Książki trafiają na półkę, resoraki do czerwonego pudełka, a klocki do zielonego. I tak dalej. Jednak by jeszcze bardziej ułatwić im zadanie, poprzyklejałam naklejki ilustrujące poszczególne przedmioty. I co najfajniejsze – ten pomysł bardzo się im spodobał. Szukanie naklejek i odkładanie zabawek w wyznaczone miejsca stało się niemałą "atrakcją".
Nie bez powodu mówi się, że muzyka łagodzi obyczaje. W naszym przypadku – umila sprzątanie. Wprowadziliśmy takie ustalenia – każdego dnia, tuż przed kolacją, włączam chłopcom ulubioną muzykę, podczas której sprzątają pokój. Lubię patrzeć, jak tańczą, wygłupiają się, a przy tym doprowadzają swoją przestrzeń do porządku.
Uporządkowanie porozrzucanych po podłodze i pomieszanych puzzli, zawsze było dużym wyzwaniem. Nikt nie chciał i nie miał najmniejszej ochoty się go podejmować. Najczęściej zadane to spoczywało na moich barkach. Od posegregowania pomieszanych klocków też każdy się wymigiwał. Wprowadziliśmy zasadę – bierzemy drugie, gdy schowamy pierwsze. Dzięki temu jeden z problemów mamy z głowy.
Kiedyś miałam co do tego pewne wątpliwości. Zastanawiałam się, co wyrośnie z moich dzieci, ze współczesnego pokolenia. Jak będą żyć, funkcjonować w dorosłym życiu, skoro mają trudności z utrzymaniem porządku we własnym pokoju. Teraz wiem, że wina nie leżała tylko po jednej stronie. Za dużo wymagałam, w ich odczuciu oczekiwałam cudu. Oni wychodzili z założenia, że w bałaganie też się da żyć.
Spokojna rozmowa, wprowadzenie pewnych ustaleń w połączeniu z naklejkami i muzyką przyniosły rezultaty, o jakich nawet nie śniłam. Dzieciaki, jestem pod wrażeniem!