
Szczerze mówiąc, aż sama się zdziwiłam, jak bardzo zaskoczyła mnie ta prośba. Usłyszałam, byśmy jak najczęściej wpadali do nich z wizytą, ale bez wcześniejszej zapowiedzi. Marzeniem koleżanki jest dom otwarty na gości. Chce, by było w tym dużo spontaniczności i serdeczności.
Napięty harmonogram
Co w tym dziwnego? A no to, że już nie pamiętam kiedy ostatnio sama do kogoś wybrałam się bez wcześniejszego umówienia się na konkretny termin. Podobnie nie mogę odnaleźć w pamięci wizyty kogoś, kto zapukał do drzwi tylko dlatego, że był w okolicy. Zawsze najpierw jest telefon, Messenger i ustalenie konkretnego dnia oraz godziny spotkania.
Jednak jeśli pomyślę o moim dzieciństwie, to takie niezapowiedziane wizyty były dość oczywiste. Wpadało się do kogoś i jeśli się go zastało, to super, a jeśli nie, to też nie było dramatu. Odległość nie miała aż tak dużego znaczenia.
Brak czasu czy ochoty na spontaniczność?
Dziś bardzo cenimy sobie czas i przestrzeń drugiego człowieka. Jeśli się do kogoś wybiorę i odbiję się od drzwi, to stracę mnóstwo czasu, a harmonogram każdy z nas ma napięty. Poza tym robić komuś nalot, gdy nie jest gotowy na gości? To przecież może wprowadzać w zakłopotanie, psuć plany i wywoływać dyskomfort…
Kiedyś nikt się tym aż tak nie przejmował i chyba także nikt nie czuł się urażony. To było dość oczywiste i normalne. Dlaczego już tego nie robimy? Przecież takie krótkie spotkania bez presji wcześniejszego sprzątania, zakupów czy szykowania jedzenia były naprawdę przyjemne. Może faktycznie warto wrócić do tego zwyczaju, by trochę wyluzować? A możne nasze pokolenie zbytnio ceni sobie domowy mir, ciszę oraz spokój?
A wy czasem spontanicznie wpadacie do znajomych? Lubicie niezapowiedzianych gości?