Czekając na dzieci w przedszkolnej szatni, często wymieniamy się doświadczeniami, spostrzeżeniami. Rozmawiamy o sposobach na przeziębienie, zabawkach edukacyjnych, ciekawych książkach. Tematów, które mogą poruszyć mamy (bo u nas to głównie one odbierają maluchy), jest multum. Jednak każdy z nich dotyczy dziecka. Jego potrzeb, pragnień, marzeń. Wszystkiego, co z nim związane. Tym razem skoncentrowałyśmy się na… zębach mlecznych.
Higiena jamy ustnej jest czymś, do czego przywiązuję dużą wagę. Wychodzę z założenia, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Już pierwszego ząbka dokładnie myłam, rano i wieczorem. Nakładałam na swój palec sylikonową nakładkę, którą pucowałam go z każdej strony. Teraz, choć o swoje zęby moje dzieci dbają same, zdarza się, że muszę gdzieś tam doszorować. Coś poprawić. By doczyścić to, co pozostało między zębami, używam nitki.
Być może mam obsesję na tym punkcie, nie neguję. Sama nie przepadam za wizytami u stomatologa, borowaniem, plombowaniem, dlatego robię wszystko, by moje dzieci przed tym uchronić. Póki co, wygrywamy. Żadnych ubytków, plomb i tego typu historii. A teraz do meritum.
Wbiegłam do przedszkolnej szatni. Nie chciałam się spóźnić, bo tego dnia miałam akurat zaplanowaną niemalże każdą minutę. Dzieci kończyły jeszcze podwieczorek. Mamy czekały, o czymś dyskutowały. Po chwili zorientowałam się, że głównym tematem były zęby, czyli to, co lubię najbardziej. Schowałam telefon do kieszeni. Chciałam dowiedzieć się jak najwięcej. "Może jest coś, czego nie wiem, a powinnam" – myślałam.
Mamy rozmawiały o nowym gabinecie stomatologicznym, który pojawił się w pobliżu przedszkola. Dwie z nich były już ze swoimi dziećmi na kontroli. Polecały, zachwalały. Od razu pomyślałam o fluoryzacji, na którą z jednym z synów powinnam się wybrać. Dyskusja nabierała tempa, stawała się coraz ciekawsza.
"Nie rozumiem, o co paniom chodzi. Co wy się tak przejmujecie tymi mleczakami" – powiedziała jedna z mam. "Przecież przedszkolaki nie muszą myć zębów, bo one im i tak wypadną" – dodała po chwili.
W pierwszej chwili nawet się uśmiechnęłam, bo byłam przekonana, że ta kobieta żartuje. Jednak kiedy skierowałam wzrok w jej stronę, wiedziałam, że mówi prawdę. Poważna mina, nic więcej. Zero jakiegokolwiek uśmiechu. Przyznaję, przeraziłam się. Nie wiedziałam, co powie. Czego można się po niej spodziewać.
Przecież ta jej teoria ze zdrowym rozsądkiem nie miała nic wspólnego. Skąd w niej takie przekonanie, że mlecznych zębów nawet nie trzeba myć? I właśnie w tym momencie drzwi przedszkolnej sali się otworzyły. Mój synek przybiegł, przytulił się. Przebrał się i poszliśmy do domu.
Tak, prawdą jest, że zęby mleczne wypadną. Że prędzej, czy późnej ich miejsce zajmą te stałe. Jednak to, że nie trzeba o nie dbać, to totalna bzdura (przepraszam).
"Stan zębów mlecznych jest bardzo ważny dla rozwoju dziecka oraz jego ogólnego stanu zdrowia, bo bakterie powodujące próchnicę mogą doprowadzić do zakażeń poza jamą ustną oraz osłabiają organizm, prowadząc do spadku odporności. Próchnica mleczaków powoduje także osłabienie zawiązków zębów stałych, prowadzi do stanów zapalnych śluzówki oraz wpływa w negatywny sposób na naukę żucia pokarmów" – czytamy na stronie EuroDent.
Nieleczone zęby mleczne mają niekorzystny wpływ na zęby stałe. Dlatego tak ważne jest, by już od momentu pojawienia się pierwszego mleczaka, jak najlepiej dbać o higienę jamy ustnej. By wyrabiać w dziecku dobry nawyk. Wpajać, tłumaczyć, powtarzać. I od nowa. W kółko. Aż zrozumie.
Przypuszczam, że kobieta, która wychodzi z założenia, że zębów mlecznych nie trzeba myć, bo i tak wypadną, nie chodzi ze swoim dzieckiem do stomatologa na kontrolę. Bo ten z pewnością wytłumaczyłby jej, jak dużą krzywdę wyrządza swojemu dziecku. Dlaczego to robi? Z lenistwa? Nieświadomie? Nie mam pojęcia. Chcę wierzyć, że nie ma złych intencji.