Serialowa adaptacja powieści fantastycznonaukowej pisarza Liu Cixina "Problem trzech ciał" zmusza nas do zatrzymania się i rozejrzenia wokół siebie. Jak dalece jesteśmy w stanie zniszczyć ziemię i siebie wzajemnie jako ludzki gatunek?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Nasza cywilizacja nie jest już w stanie rozwiązywać swoich własnych problemów".
To zdanie wypowiedziane kilkukrotnie z ust jednej z kluczowych postaci serialu zostanie we mnie najdłużej. Nie da się ukryć, niestety, że ma w sobie wielką siłę. I prawdę.
Matczyne niepokoje
Tekst nie będzie typową recenzją, choć do seansu was zachęcam. Sama dość ostrożnie wybieram treści, którymi się karmię, a to był wybór niezły. Może właśnie dlatego, że coś pootwierał. Te same niepokoje, co zwykle, tylko w nieco bardziej filozoficznym kontekście.
Nie, nie boję się zagłady ze strony obcego gatunku, choć zakładam, że nie jesteśmy w stanie jej wykluczyć ani z naszej przyszłości, ani tym bardziej z przyszłości naszych dzieci. Tym jednak, co realnie mnie przepełnia lękiem, jest kondycja ludzkości. Osobna jednostka, ludzkie skłonności do ułomności, żądza mordu, fanatyzm.
Lękiem nasyca mnie również ludzkie ego, niezdolność empatii, a ponad wszystko, skutki tego największe: toczące się wciąż konflikty zbrojne niemal już światowej skali.
Stawiając to wszystko na tle kryzysu klimatycznego, klęsk żywiołowych, mniejszych i większych przestępstw dziejących się każdego dnia, w każdym zakątku świata, tracę wiarę w bezpieczny świat.
I po raz kolejny, będąc matką, zadaję sobie pytanie: czy rozsądne było sprowadzanie mojej córki na świat w takiej kondycji?
Ono prawdopodobnie zostanie bez odpowiedzi, nie znajduję słów, by jej udzielić. Żaden "Pan", "Bóg", inny mędrzec, nie zrobi tego również za mnie. Zakładam, że wszechświat nie mrugnie do mnie, jak w scenie rzeczonego serialu, by dać mi czytelny znak.
Nie istnieje dobra odpowiedź na tak postawione pytanie, ale myślę, że każdy, kto widzi, co dzieje się ze światem i na świecie, a jest rodzicem, choć raz je sobie zadał. Jaki mam wpływ na toczące się wojny? Jaki mam wpływ na odbudowanie sponiewieranej przez szeroko zakrojone działania człowieka ziemi? Niewielki.
A ten wpływ właśnie, a właściwie jego brak, jest tym, co sprawia, że czuję niepokój. Jako matka nie jestem w stanie urządzić dla mojej córki lepszego świata. Mogę tylko patrzeć? Czy naprawdę jedyne, co możemy zrobić w obliczu klęsk, przemocy, śmierci i epidemii, to tylko patrzeć?
I jak odpowiemy naszym dzieciom, gdy zapytają za kilka lat: Dlaczego świat jest w takiej rozsypce?