Ok, ale o co właściwie chodzi? O komunikację, o taki jej rodzaj, który nie będzie źródłem napięcia, dziecięcych łez. O taki jej rodzaj, który wykształci w dziecku pozytywny obraz komunikacji opartej na połączeniu i pozwoli skupić jego uwagę na tym, co może, a nie na tym, czego nie może zrobić.
Jedna z propagatorek rodzicielstwa opartego na bliskości i świadomości, podaje przykład użycia tego narzędzia komunikacji: "Tak, wiem, że kochasz ten film. Nie możemy go obejrzeć dzisiaj, ale możemy go zobaczyć w piątek".
Tak, nie, tak. Czyż to nie cudownie proste?
Myślę sobie, że jesteśmy w stanie zastosować tę metodę w wielu sytuacjach, w wielu rozmowach, może nie we wszystkich, ale wciąż to duże wsparcie. I nie chodzi tutaj o łagodne rodzicielstwo, w którym brak jest granic. Zupełnie przeciwnie. W ten właśnie świadomy, kompetentny, bliskościowy sposób, te granice wyznaczamy.
Dla mnie to narzędzie jest trochę, jakby powiedzieć dziecku: "Widzę cię i słyszę, że to dla ciebie ważne. Nie mogę się na to teraz zgodzić, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by tę zgodę wyrazić w innym czasie".