"Przez kilka lat płaciłam za obiady w szkolnej stołówce. W końcu odkryłam, że mój syn nie zawsze je zjada. Postanowiłam zatem całkowicie zmienić podejście. Od tej pory moje dziecko samo decyduje, co ma na talerzu i ile musi za to zapłacić" – pisze Ewa.
Reklama.
Reklama.
"W szkołach istnieją programy związane z żywieniem, w ramach których rodzice mogą wcześniej wykupić plan posiłków dla swoich dzieci. Można wykupić obiady na cały semestr albo płacić za nie co miesiąc. W naszej szkole jest jeszcze jedna opcja. Dzieci mogą kupować posiłki bezpośrednio w szkolnej stołówce. Nie ukrywam, że ta możliwość znacznie ułatwiła nam życie.
Tylko pięć minut na śniadanie
Odnoszę wrażenie, że odkąd mój syn zaczął chodzić do szkoły podstawowej, stał się jeszcze większym niejadkiem. Nigdy nie przepadał za jedzeniem, ale nie wpływało to specjalnie na jego rozwój. Jest energiczny, wysportowany i wszędzie go pełno. Tylko nie lubi jeść. Rano przed szkołą ledwo jest w stanie przełknąć kawałek kajzerki. Po powrocie do domu często znajduję w plecaku niedojedzone kanapki i owoce. Syn twierdzi, że w szkole mają tylko kilka minut na zjedzenie drugiego śniadania.
Po pierwszej lekcji przerwa trwa pięć minut. Wiadomo, dzieci chcą wykorzystać ten czas na zabawę i inne szaleństwa. Na kolejnej przerwie muszą spędzać czas na korytarzu, ponieważ sala jest wietrzona. Jeśli ktoś zapomni zabrać śniadaniówki z plecaka, już do sali nie wejdzie. I tak każdego dnia. Kiedy nadchodzi południe, dzieci ruszają na stołówkę. Część z nich ma wykupione obiady. Można płacić abonament za samą zupę, tylko drugie danie albo cały zestaw razem z piciem.
Przestałam płacić za obiady
Przez dwa lata płaciłam prawie 400 zł miesięcznie za pełen zestaw. Kiedy pytałam syna, czy zawsze wszystko zjada, okazało się, że nie! Będąc w szkolnej stołówce, często wybierał samą zupę i nawet nie prosił o danie główne. Innym razem pasował mu schabowy z ziemniakami, ale zupa ogórkowa już nie. Stwierdziłam, że tak być nie może, więc zapytałam go, co bardziej mu smakuje – zupa czy drugie danie? Stanęło na zupach, więc w kolejnym semestrze wybraliśmy opcję bez drugiego dania.
Mój syn jest wielkim fanem pomidorówki. Najbardziej lubi tę z kluskami. Gdy jednak w szkolnym menu pojawiały się inne propozycje, jak np. grochówka, szczawiowa czy krupnik, nie było mowy, że mu posmakują. Po raz kolejny załamałam ręce, ale w końcu zdecydowałam. Powiedziałam synowi – chcesz jeść, to będziesz sam za to jedzenie płacił. Od tamtej pory zawsze wkładam mu do portfela pieniądze. Mają być przeznaczone tylko na obiady. Nie ma mowy, że wyda je na batonika w automacie. Staram się mu ufać.
Ta metoda wreszcie zadziałała
Wiele szkół oferuje możliwość zakupu obiadów przez uczniów. Dzięki temu rodzice nie muszą płacić za posiłki z góry. Dzieci wybierają to, co lubią, a przy okazji uczą się zarządzania swoim budżetem. W naszej szkole nie ma płatności elektronicznych, dlatego syn zawsze nosi przy sobie gotówkę. Nauczył się przeliczać, otrzymywać resztę i odmierzać potrzebną kwotę.
Trzeba przyznać, że ta historia z obiadami sprawiła, że poczuł się bardziej niezależny. Podoba mu się, że sam może decydować, co zje i ile pieniędzy może na to przeznaczyć. A ja wreszcie jestem spokojniejsza, że nie wyrzucam pieniędzy w błoto".