Jestem z pokolenia, które do zrobienia pracy domowej czy referatu wykorzystywało encyklopedię PWN. Była to spora inwestycja, na którą rodzice nawet wzięli pożyczkę. Było to sześć opasłych granatowych tomów, które były w ciągłym użytku. Choć faktycznie z czasem zaczęłam dopisywać ołówkiem aktualizacje (np. daty śmierci), to na etapie podstawówki i liceum była to dla mnie skarbnica wiedzy. Na naszej domowej półce znajdowało się także kilka tematycznych encyklopedii. Bardzo lubiłam z nimi pracować.
Moja mama zawsze powtarzała, że to świetny sposób na naukę, bo sprawdzając jedną rzecz, niezwykle łatwo zainteresować się czymś innym. Nasze dzieci jednak nie mają o tym pojęcia.
Ostatnio córka miała zadaną pracę domową z przyrody, którą nie do końca wiedziała, jak wykonać. Gdy poprosiłam, by podała z półki atlas, zdziwiona odparła: "Myślałam, że powiesz mi, jakie hasło powinnam wpisać w Googla?". Dotarło do mnie, że dla współczesnych dzieciaków to właśnie wyszukiwarka jest źródłem ich wiedzy.
Jeśli uczniowie robią to rozsądnie, to nie widzę w tym nic złego. W internecie można znaleźć wiarygodne i najbardziej aktualne informacje. Uczę jednak, by córka sprawdzała w kilku źródłach, bo sieć jest także pełna bzdur.
Uświadomiłam sobie jednak, że nawet jeśli dzieci czytają dużo książek, przeglądają atlasy i albumy, to mimo to nie szukają konkretnych informacji. Nawet nie nie mają poczucia, że tak można. A może rzecz w tym, że po prostu szkoda im na to czasu?
Sama nie wiem, czy to lepsze, czy gorsze. Pewnie czas pokaże. To jednak niesamowicie dziwne. Raczej wątpię, by na etapie szkoły podstawowej czy średniej nauczyli się szukania informacji, co dla nas było absolutnie naturalne i normalne.
Czytaj także: https://mamadu.pl/170027,ai-chatgpt-czyli-sztuczna-inteligencja-odrabia-za-uczniow-prace-domowe