"Nie potrafię sobie tego wybaczyć, nie mogę zrozumieć, dlaczego zbagatelizowałam całą sytuację. Moje dziecko wysyłało mi jednoznaczne sygnały, prosiło o pomoc, a ja uparcie twierdziłam, że przesadza. Mój syn był ofiarą przemocy rówieśniczej, a ja mu nie pomogłam" – pisze czytelniczka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Mój syn jest uczniem czwartej klasy szkoły podstawowej. To mądry, rozsądny i taki ułożony chłopak. Nigdy nie mieliśmy z nim z mężem większych problemów. W sumie to mało o sobie opowiada, jest raczej skryty. Jednak jakiś czas temu odważył się przed nami otworzyć. A my co zrobiliśmy? No właśnie... nic!
Mnóstwo sygnałów
Nigdy nie był zbyt wylewny. Zapytany – co słychać, jak mu minął dzień, zazwyczaj
odpowiadał – dobrze, wszystko w porządku. By się czegoś więcej dowiedzieć, musiałam wypytywać, drążyć, zadawać szereg pytań pomocniczych. Od pewnego czasu jest zupełnie inaczej.
Karol przychodzi ze szkoły i opowiada o kilku kolegach, którzy mu dokuczają. Kiedyś podobno schowali mu buty w szatni, innym razem zabrali plecak na przerwie. Od razu mi się to nie spodobało, chciałam interweniować, ale mąż w mgnieniu oka ustawił mnie do pionu. Powiedział (a ja w to uwierzyłam, jak mogłam!), że chłopcy tacy są, że to normalne.
Od razu zasugerował, że nie ma się czym przejmować. Pamiętam nawet takie zdanie: ‘Nasz syn musi wyrosnąć na prawdziwego faceta, a nie na jakiegoś mięczaka’. Uznałam, że ma rację, zbagatelizowałam całą sytuację. Doszło nawet do tego, że mówiłam synowi, że musi być twardy, żeby nie przesadzał, że schowany plecak to przecież nic takiego. Karol wysyłał mnóstwo sygnałów, a ja myślałam, że jest po prostu przewrażliwiony i trochę rozpieszczony. Z czasem zaczął opowiadać o wyzwiskach, wyśmiewaniu. Twierdził, że koledzy go dręczą.
Naprawdę potrzebował pomocy
Mówił, ja słuchałam i nic z tym nie robiłam. Czasami powiedziałam coś w stylu: ‘Musisz o siebie zawalczyć, nie możesz na to pozwolić’ i tyle. Moje dziecko nie mogło na mnie polegać. Nie radziło sobie z całą sytuacją i zwróciło się z prośbą o pomoc do wychowawczyni.
Dopiero kiedy zostałam wezwana do szkoły, zrozumiałam, jak wysokiej rangi jest to problem. Było ich czterech, on jeden, sam. Celowo go poniżali, robili wszystko, by czuł się gorszy od nich" – to najważniejszy fragment długiego listu nadesłanego przez czytelniczkę.
Bullying w szkole
Dokuczanie i wyśmiewanie często postrzegane są jako część dorastania. Twierdzimy, że takie są dzieci. Czy słusznie? Moim zdaniem nie, ale chyba wiele uzależnione jest od sytuacji i formy "żartów". Jeśli to jednorazowy, niewinny incydent, być może można przymknąć oko, jeśli jednak nieprzyjemności się powtarzają, trzeba zainterweniować.
Bullying definiuje się jako agresywne, zamierzone i podłe działanie, które powtarza się w czasie. Jest pojęciem pokrewnym do mobbingu, ale mówi się o nim głównie w kontekście szkoły. Może przybierać różne formy – od zabierania, chowania różnych przedmiotów, przez dokuczanie i wykluczenie z grupy, aż po kradzież i brutalne wyśmiewanie.
Niestety, coraz więcej dzieci w wieku szkolnym narażona jest na jakąś formę znęcania się. Konsekwencje doświadczania bullyingu w szkole mogą przyczynić się do obniżenia poczucia własnej wartości, problemów z nawiązywaniem relacji, lęku społecznego, a nawet depresji i myśli samobójczych.
Droga mamo, jeśli zauważysz lub usłyszysz coś niepokojącego, nie myśl, że twoje dziecko to słabeusz, który musi nauczyć się życia. Przypomnij sobie ten tekst i zrób wszystko, by
się dowiedzieć, czy twoje dziecko nie jest ofiarą bullyingu. Mamy nadzieję, że będzie to niepotrzebny alarm. Jednak twoja czujność może uratować twoje dziecko. Miej tego świadomość.