Bywa, że nie lubię swojego dziecka. Jeżeli czujesz to samo, te słowa są do ciebie
Zdarza się, że po prostu nie lubię swojej córki. Nie ma w tych słowach drugiego dna, nie kryje się nich podstęp, dwuznaczność. Są tym, czym są: niechęcią.
Reklama.
Zdarza się, że po prostu nie lubię swojej córki. Nie ma w tych słowach drugiego dna, nie kryje się nich podstęp, dwuznaczność. Są tym, czym są: niechęcią.
Nigdy nie myślałam o sobie z tego powodu gorzej. Myślę wręcz, że ten rodzic, który udaje, że nigdy takiego stanu nie doświadczył, ma jeszcze wiele do przepracowania. Szczerość, przede wszystkim wobec siebie, jest bowiem fundamentem wszystkiego. Bez niej trudno nawet mówić o świadomym rodzicielstwie.
Są takie momenty w naszym wspólnym życiu, które trwa niezmiennie, bez przerw od niemal sześciu lat, że moje dziecko mnie wkurza. Po prostu.
Tak jak czasami wyprowadza mnie z równowagi każdy inny człowiek. Jest zjawiskiem normalnym, że inni ludzie, ludzie, którzy myślą inaczej niż my, mają inne osobowości, nawyki, dziwactwa, będą nas czasem irytować. Dziecko tylko dlatego, że jest naszym dzieckiem, nie stanowi wyjątku. Jest odrębną jednostką, indywidualnością, która często mocno manifestuje tę swoją odrębność.
I to jest ok, że się poróżnicie. I to jest normalne, że możesz czuć chwilową niechęć do swojego dziecka. Nie, to nie oznacza, że zawodzisz jako rodzic, że dziecku lepiej byłoby z kimś innym. To oznacza, że obydwoje jesteście ludźmi. Nic więcej i nic mniej.
Kilkuletnie dziecko to wyzwanie, to szaleństwo. W jednej chwili najprostszą – wydawałoby się – czynność potrafi zamienić w pobojowisko łez i krzyków. Manifestuje swoje "ja", sprawdza nasze reakcje, uczy się ich, uczy się właściwego postępowania, definiuje wszystko na nowo, układa swoje wzorce. Ta nauka potrafi być dla rodzica jazdą bez trzymanki, po prostu tak to wygląda.
A kiedy do tego dodać szczyptę niedającej się uciszyć narracji: "Ja tyle dla ciebie robię, a ty mi krzyczysz w twarz" – to trudno uniknąć tej małej katastrofy w ruchu dwóch połączonych ze sobą dusz. Trudno uniknąć niechęci, ale chcę powiedzieć, że wszystko mija.
Niechęć do dziecka mija szybko, tak jak przychodzi. Wystarczy, kiedy zasypia i patrzę, jak równo oddycha. Wystarczy, że ona wie, kiedy przekroczy limity i przychodzi złożyć mokry pocałunek na moim policzku. Wystarczy zapach własnego dziecka, by ta chwilowa niechęć minęła.
Nikt nigdy nie obiecywał, że macierzyństwo będzie usłane różami. Nie padło zapewnienie, że obejdzie się bez łez, krzyku, niewypowiedzianego żalu, rozczarowań. Gdyby ta relacja miała taka być, nie byłaby ludzka, nie byłaby prawdziwa. Tam, gdzie są łzy, pojawia się szansa na ich otarcie, tam, gdzie jest krzyk, pojawia się szansa na szczere przeprosiny. Tam, gdzie jest rozczarowanie, pojawia się nadzieja na akceptację i odpuszczenie. Na nowe ułożenia. I tym jest prawdziwa relacja i tym jest świadome rodzicielstwo w moim przekonaniu.
Codziennym układaniem siebie na nowo.