Jedna z moich znajomych podzieliła się ostatnio swoim doświadczeniem i wyczerpaniem w związku z jednym z najtrudniejszych wyzwań rodzicielstwa: granicami. Oto co jej odpowiedziałam, by ją wesprzeć.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedy myślę o granicach w wychowaniu dziecka, słucham jej słów i przyglądam się swoim własnym doświadczeniom, nasuwają mi się dwa słowa klucze: trud i przyszłość. Dlaczego akurat one? Dlatego, że wyznaczanie granic jest trudne i jest niepoznane jeszcze wystarczająco. Dopiero od kilku lat przebijają się do nas definicje granic człowieka, szczególnie tego małego.
Więc to jest trudne, dla każdego. Powstają pierwsze publikacje, mamy coraz szersze grono mądrych specjalistów, ale wciąż: u każdego te granicy będą inne, będą leżały w innym miejscu, będą inaczej egzekwowane i poukładanie sobie tego w chaosie rodzicielstwa jest po prostu trudem.
Drugim słowem jest przyszłość. Dlaczego? Dlatego, że wierzę w to, że próby umiejętnego manewrowania tymi granicami teraz, przyniosą największe efekty w przyszłości dziecka. Dziecka, które jako dorosły będzie w stanie określić siebie, będzie umieć zaznaczyć własną odrębność, powiedzieć głośno "nie", kiedy poczuje się krzywdzone.
Dla mnie te granice są właśnie opowieścią o wzrastającym niezależnym pokoleniu, które nie pozwoli się zbyć, które nie pozwoli się uciszyć. Świadome stawianie i uznawanie granic w rodzicielstwie teraz jest dla mnie opowieścią o prawdziwej wolności w przyszłości.
Jednak, kiedy osadzić się danym momencie, a dziecko, mimo naszych próśb, krzyczy po raz dziesiąty "nie!", jest ciężko. I fantazje o wyzwoleniu w przyszłości nie są w stanie ukoić naszego zniecierpliwienia, naszego przeciążonego układu nerwowego, naszych myśli nerwowych.
Jedna rada
Jak postępować? Tak, by nie żałować.
Gdybym miała wyciągnąć ze swoich doświadczeń jedną radę, byłaby właśnie taka. Nie żałować tego, w jaki sposób się zareagowało, nie skrzywdzić dziecka słowem. Dla każdego metoda łagodna będzie inna, na jedno dziecko podziała rozmowa, na inne obrócenie sceny w zabawę, na inne spokój rodzica. Dopasowanie reakcji tak, by nie naruszyć granic dziecka, ale również nie pozwolić na nadwyrężanie własnych, będzie niezwykle indywidualne.
I jeszcze jedno: pogodzenie. Pogodzenie się z tym, że czasem popełnimy błąd, pogodzenie się z tym, że łzy i tak się pojawią, nawet jeżeli będziemy robić wszystko książkowo. Tutaj nie ma złotych środków, nie ma rozwiązań idealnych. Psycholodzy mogą nam rozjaśniać cienie, podawać wskazówki, cenną wiedzę, która nas uzbraja, ale żaden nie da uniwersalnej metody. Mądry specjalista nigdy nie powie: proszę tak zrobić, to zawsze działa.
Słuchajmy swoich dzieci, słuchajmy siebie. Tak długo, jak będziemy znać własne granice i je chronić, tak długo dziecko będzie mogło czerpać z nas wzór. Tak długo, jak będzie nam ufać, tak długo będzie sobie te granice w sobie układać.
To jest trudne, pojawią się łzy. Jednak same próby rozwiązania definiują was jako dobrych rodziców, nie poddawajcie się.