Sezon chorobowy w przedszkolu oznacza nie tylko drobne infekcje wirusowe występujące między dziećmi i nauczycielami. Pod koniec roku w wielu przedszkolach szalało RSV, a teraz coraz więcej osób choruje na grypę i COVID-19. Przeczytajcie opowieść czytelniczki o rezygnacji z akademii na Dzień Dziadków.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Moja córka jest przedszkolakiem i obecnie chodzi do grupy 4-latków. Placówka, do której uczęszcza to duże publiczne przedszkole miejskie, w którym z każdego rocznika są po 2-3 grupy. Jak można więc sobie wyobrazić, dzieci jest dużo, więc i wymiana drobnoustrojów jest ogromna w sezonie chorobowym" – zaczyna swój list czytelniczka.
"W pierwszym roku, kiedy Kaja poszła do 3-latków, chorowała tak często, że zastanawiałam się, czy nie łatwiej byłoby wypisać ją z placówki i nie blokować miejsca innemu dziecku, które być może więcej czasu by tam spędziło. Na szczęście po tym pierwszym roku córka chyba trochę nabrała odporności i teraz jest trochę łatwiej. Nie oznacza to, że nie borykamy się z katarami, chorobami i gorączką, ale mam wrażenie, że jest to zdecydowanie rzadsze niż przed rokiem".
Epidemia grypy
Mama dziewczynki opowiada, że najpierw przedszkolaki chorowały na RSV, a teraz w placówce panuje grypa: "W tym roku nie ominęła nas przedszkolna epidemia RSV, ale za to uniknęliśmy np. szkarlatyny, a teraz grypy. Z informacji, jakimi wymieniają się rodzice na przedszkolnej grupie, wynika, że wirus grypy właśnie zaczął się rozkręcać i w przedszkolu naszych dzieci coraz więcej osób – zarówno dzieci, jak i pracowników, jest zmuszonych do pozostania w domu.
Kaja obecnie też nie chodzi, bo złapała jakąś lżejszą infekcję wirusową, więc uniknęliśmy zarażenia, bo córki zwyczajnie nie było w nowym roku w przedszkolu. W jej grupie zaraz po świętach na dyżurach było dosłownie 10 dzieci i chyba wtedy musiała się czymś zarazić.
Teraz po sylwestrze nie ma już też części nauczycielek, a dzieci jest jak na lekarstwo. Mieszkamy na Mazowszu, więc został tylko ten tydzień chodzenia do przedszkola, bo potem są ferie. W związku z tym przed feriami zorganizowane miało być przedstawienie w okazji Dnia Babci i Dziadka, bo samo święto wypada w czasie przerwy od przedszkola".
Dzień Babci przełożony
"Teraz kiedy tyle osób z placówki ma grypę, inni wciąż walczą z RSV, a równocześnie słyszy się tez o wielu osobach chorych na COVID-19, dyrektorka przedszkola zdecydowała się na zmianę terminu uroczystości. Dzieci wracają po feriach na koniec stycznia, więc ustalono, że na początku lutego odbędą się występy dla dziadków. Decyzję argumentowano przede wszystkim brakiem nauczycieli i dzieci, więc nie było komu przygotować występów.
Drugim argumentem była troska o zdrowie i bezpieczeństwo dziadków i babć, którzy zwykle z powodu wieku i różnych chorób są w grupie ryzyka, jeśli chodzi o grypę czy COVID-19. Wiecie, jaką aferę zrobili rodzice, że przełożono uroczystość? Co z tego, że połowa dzieci tych awanturujących się matek jest chora i siedzi w domu. Ci rodzice pewnie puściliby kaszlące i zasmarkane dzieci na uroczystość, a potem wszystkie z powrotem siedziałyby w chore w domach.
W ogóle w zachowaniu tych rodziców nie widzę logiki. Dla wielu rodziców to nie do pomyślenia, żeby akademia z okazji Dnia Babci i Dziadka obyła się z opóźnieniem, chociaż na spokojnie. Nie wiem, dlaczego widzą w tym problem. Dla mnie to nawet lepiej, że przedstawienie odbędzie się po feriach – wszyscy się wykurują, może minie największa fala zachorowań, jeśli dzieci nie będą przez 2 tygodnie w placówce" – kończy swój list zaskoczona mama 4-latki.