Nie, nie chodzi o te okropne, egoistyczne nastolatki, które wpatrzone w ekrany telefonów nie widzą, co dzieje się wokół nich. Ewelina napisała do nas o rodzicach, którzy zamiast zająć miejsce siedzące i posadzić dziecko na swoich kolanach, sadzają malca w autobusie czy tramwaju, a sami nad nim stoją. "Potem te dzieci myślą, że wszystko im się należy" – pisze.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jakiś czas temu pisałam o obojętności w komunikacji miejskiej, o tym, jak łatwo nam ocenić podróżujących nią rodziców z małymi dziećmi. W końcu dzieci – jak to dzieci – mogą płakać, krzyczeć i marudzić, rzucać rzeczami, wiercić się, uciekać. Ewelina ma nieco inną refleksję.
Jej zdaniem, choć marudny maluch może uprzykrzyć innym pasażerom podróż, po wyjściu z autobusu czy tramwaju każdy zapomina o krzyku i łzach, których był świadkiem. Dużo bardziej niepokojące ma być zachowanie rodziców, którzy – tak jak w opisanej przeze mnie wcześniej sytuacji – sadzają dzieci na miejscach, a sami nad nimi stoją. Przeczytajcie mail Eweliny.
"Takie dzieci zachowują się później jak paniska"
"Dzień dobry. Napisała pani o tym, jak w tramwaju kilka osób ustępowało miejsca matce z dzieckiem i ona to dziecko sadzała, a sama nad nim stała. Według mnie to bardzo złe zachowanie. Fajnie się czyta, że ludzie reagują i nie udają, że nie widzą, ale to ona powinna usiąść, a nie sadzać dziecko.
Ja w tej kwestii mam jasne zdanie: jeśli takiemu kilkulatkowi się ustąpi, a samemu się będzie nad nim stać jak takie cielę, to mu się od najmłodszych lat pokazuje, że wszystko mu się należy. Że zawsze dostanie to, co chce, wystarczy, że trochę popłacze, pokrzyczy.
To jest taka kula śnieżna według mnie. Bo powiedzmy, że taka matka czy nawet taki ojciec jeździ z dzieckiem codziennie tym autobusem, podobna sytuacja powtarza się nawet kilka razy w tygodniu. Za każdym razem ten rodzic sadza to dziecko, a sam stoi obok. To się w dziecku koduje, że ono ma pierwszeństwo.
Potem to dziecko jest coraz starsze, ale ten wyrobiony nawyk w nim zostaje. To takie poczucie wyższości jakby, że ono może, jemu się należy. Potem będzie starsze, więc samo będzie zawsze siadało, ignorując innych ludzi wokół. Bo przecież matka czy ojciec nad nim stali, to znaczy, że starsi powinni nad nim stać, kiedy ono siedzi jak jakieś panisko.
W kolejnych latach będzie tak samo. Dam sobie rękę uciąć, że takie dzieci, kiedy dorastają, to pewnie mają potem jeszcze pretensje, jeśli zwróci im się uwagę. No bo jak to tak: mamusia i tatuś pozwalali, to jakim prawem ktoś im mówi, że coś robią źle? Nie winię nawet tych dzieci, ale właśnie tych rodziców.
Ja to bardzo często obserwuję, bo jeżdżę autobusami codziennie do pracy i dużo widzę. Według mnie to wychowywanie roszczeniowych dzieciaków, a to chyba gorsze niż ta obojętność, o której pani pisała".
Przede wszystkim: bezpieczeństwo
Nie stawiałabym tezy, że sadzanie dziecka na miejscu siedzącym w komunikacji miejskiej to "wychowywanie roszczeniowego pokolenia" – bo o każdym można powiedzieć to samo. W 2013 roku magazyn "Time" pisał o milenialsach "pokolenie ja, ja, ja", nazywając ich leniwymi i uprzywilejowanymi narcystami. Dekadę później dokładnie to samo mówimy o pokoleniu Z i pokoleniu alfa.
A jednak sadzanie małego dziecka w autobusie czy tramwaju może nie być najlepszym pomysłem z zupełnie innego powodu – nie dlatego, że wyrośnie z niego egoista, ale dlatego, że to niebezpieczne. O zasadach podróży z dzieckiem komunikacją miejską pisała Policja Wielkopolska:
"Zwróć uwagę na to, że dziecko zajmujące miejsce siedzące nie dosięga nogami do podłogi pojazdu. Nie jest więc w stanie zaprzeć się w momencie awaryjnego hamowania. Nie dosięga również do uchwytów, jest więc całkowicie bezwładne".
To powinien być powód, dla którego sadzamy dziecko na swoich kolanach, cały czas je trzymając. Nie strach przed tym, na kogo ono wyrośnie.