
Poniżej pełna treść listu.
"Nigdy więcej"
"Jestem młodą mamą, dwa lata temu na świat przyszła moja córeczka, w mijającym właśnie roku, syn. Jestem spełniona, mam wszystko. I robię wszystko, by one były zdrowe, szczęśliwe, a ich potrzeby rozwojowe zaspokojone. Wiem, że jestem dobrą matką.
A jednak jedno spotkanie świąteczne potrafiło mnie wyprowadzić z tej pewności na zbyt długi moment. Postanowiłam, że nigdy więcej nie pozwolę na takie słowa, są dla mnie zbyt trudne.
Do moich rodziców przyjechała dawno niewidziana przeze mnie krewna z rodziną. Ciotka ma ponad 70 lat i zdeaktualizowane schematy w kwestii wychowania dzieci.
Widziała moją starszą córkę pierwszy raz w życiu, a mimo to niemal całe dwugodzinne spotkanie okraszała komentarzami i porównaniami do innych dzieci w rodzinie.
Czułam, jakby z każdym takim słowem coś we mnie pękało. 'Syn Heleny to już w tym wieku mówił płynnie!'. 'Jeszcze w pampersie? Nie za długo? Córeczka Moniki w tym wieku była już w żłobku, sama sobie majteczki zakładała'.
Na początku zaciskałam zęby, uśmiechałam się i pracowałam nad własną cierpliwością. Po kolejnym komentarzu nie wytrzymałam. Powiedziałam głośno, że każde dziecko jest inne, że porównywanie jest krzywdzące i że ciotka sprawia mi przykrość.
Oczywiście, to ja zostałam czarną owcą. Jak mogłam się odezwać? Powinnam przecież znosić upokorzenia w imię ducha świąt!
Czy ona nie mogła w ramach tego ducha i w ogóle w ramach ludzkiej przyzwoitości powiedzieć mi czegoś miłego? Albo milczeć, jeśli nic takiego nie miała do powiedzenia?
Rodzicielstwo jest trudne, wymagające, od dwóch lat nie przespałam jednej kompletnej nocy. Dlaczego ludziom tak łatwo o krytykę, dowalanie, zamiast dobrego słowa albo pięknego zdania: 'Czy mogę zrobić coś, by cię wesprzeć?'. Lub słów: 'Jesteś dobrą mamą, dajesz sobie radę, jesteś silna'.
Od tej ciotki nie oczekuje oczywiście już niczego, po prostu nie chcę więcej dopuszczać do takich spotkań. Tylko tak mogę siebie chronić".