
Końcówka roku dla naszej rodziny to istny maraton imprez. Do przygotowania, zresztą jak każdy, mam mikołajki i Boże Narodzenie, co i tak w dzisiejszych czasach nie jest łatwe. Życie pędzi i między zajęciami dzieciaków i swoimi sprawami gdzieś trzeba kupić i zapakować prezenty, ogarnąć dom i zaplanować menu.
Dwa dni świąt w rozjazdach, a trzeci to goście u nas... do kompletu mam jeszcze trzy imprezy urodzinowe i dwie imieninowe, do tego świąteczne spotkanie przyjaciół i urodziny córki, które muszę zorganizować zarówno dla naszej rodziny, jak i jej koleżanek.
Gdzie czas na celebrację?
W związku z powyższym, licząc od ostatniego weekendu listopada, a kończąc na pierwszym weekendzie stycznia, nie mamy ani jednego wolnego dnia. Każde z wydarzeń wiąże się z indywidualnym zestawem wymagań dotyczących prezentów, goszczenia lub podróżowania.
Czuję się jak Grinch, bo mój dom (co roku) wygląda, jakby świąt miało nie być, zupełnie jakbym bojkotowała przygotowania i cały ten festyn. Na hasło: "Zobacz, jakie fajne ozdoby kupiłam w tym roku", dostaję wysypki.
Jakby tego było mało, po naszym corocznym maratonie pod koniec grudnia mam wrażenie, że już wszyscy mamy siebie dość. A ja marzę o urlopie i to najlepiej na bezludnej wyspie. Próbuję przetrwać i nie zwariować. Bo gdzie tu czas i miejsce na świąteczną radość?
Naiwne marzenie
Mam w głowie obraz rodziny w świątecznych piżamach, która beztrosko wiesza ozdoby na choince i rozstawia je w domu, pije kakao i piecze pierniczki, śpiewając "Driving Home for Christmas". Wiem, naiwna wizualizacja z reklam i komedii romantycznych. Ale czemu nie? Ja bardzo bym tego chciała: mieć czas, zwolnić i cieszyć się przygotowaniami do nadchodzących świąt.
Tymczasem zmagam się z szeregiem żądań dotyczącym prezentów, menu, smaku tortu, czy koloru balonów... i nawet nie mam kiedy jechać i pooglądać tych nowych ozdób do domu. O znalezieniu czasu na robienie rodzinnych wypieków czy kalendarza adwentowego z zadaniami (o którym co roku marzę) już nie wspomnę.
Dojrzewam coraz bardziej do tego, by nauczyć się odpuszczać i odmawiać. Uwielbiam naszych przyjaciół i rodzinę, ale grudzień sprawia, że ma przesyt i autentycznie tęsknię za mężem, własnymi dziećmi i... świętym spokojem.
Myślę, że w podobnej sytuacji jest wiele mam. Życzę wam i sobie byśmy w końcu nauczyły się wybierać, co jest dla nas ważne, a co można odpuścić, nawet jeśli to jest rodzinne spotkanie.
PS. Mycie okien dawno sobie darowałam, ale stwierdzam, że to zdecydowanie za mało ;)