"Nie potrafię sobie tego wybaczyć. Nie mogę zrozumieć, jak mogłam do tego dopuścić. Do tej pory starałam się być jak najlepszą mamą dla mojego dziecka, a teraz tak je zawiodłam" – takimi słowami zaczyna się poruszający list, który nadesłała do nas Kasia. Zastanawiasz się, co się takiego wydarzyło? Przeczytaj.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Mam jednego syna. Oliwier skończył w tym roku cztery lata. Przez cały ten czas byliśmy razem. To moje oczko w głowie. Wymarzony, wyczekany, jedyny syn. Zdecydowaliśmy razem z mężem, że ja zajmę się wychowaniem, a on utrzymaniem domu. Jednak po czterech latach zarówno ja, jak i Oliwier, potrzebowaliśmy zmiany.
Wkradła się rutyna
Każdy nasz dzień wyglądał niemalże tak samo. Zabawa, spacer, obiad, drzemka, plac zabaw. I tak w kółko. Od niespełna roku zaczęliśmy pojawiać się na salach zabaw, sporadycznie na zajęciach z rytmiki – mam wrażenie, że nie przypadły synkowi do gustu.
Kiedy Oliwier miał trzy latka, próbowałam zapisać go do przedszkola. Jednak już podczas dni adaptacyjnych zauważyłam, że nie jest jeszcze na taką zmianę gotowy. Pomyślałam, że nic na siłę, mamy czas. Przecież ja i tak byłam w domu.
Ten rok zmienił wiele. Kiedy syn skończył cztery lata, zaczął potrzebować więcej. Obecność mamy już mu nie wystarczała. Zaczął się nudzić, stawał się coraz bardziej marudny. Nie ukrywam, że i ja miałam powoli dość tej rutyny i powtarzalności. Razem, we trójkę, podjęliśmy ważną decyzję.
Czas na zmiany
Postanowiliśmy zapisać Oliwiera do przedszkola. Od samego początku towarzyszyło mi przeczucie, że tym razem powinno się udać. Synek coraz bardziej lgnie do dzieci, potrzebuje z nimi kontaktu, chętnie bawi się z innymi maluchami na placu zabaw. Nie myliłam się. Już pierwszego dnia poszedł do przedszkola z wielkim uśmiechem na twarzy. Nie płakał, nie marudził, był bardzo zadowolony.
Ja zostałam w domu i muszę przyznać, że bardzo chciałam z niego wyjść. Jednak dalej niż do przedszkola, na plac zabaw czy sklepu spożywczego. Marzyłam, tak marzyłam o powrocie do pracy. Potrzebowałam tego jak niczego innego. W domu czułam, że powoli usycham. Miałam świadomość, że się nie rozwijam i stoję w miejscu.
To była doskonała decyzja (tak mi się wydawało)
Wróciłam do pracy. Wszystko udało mi się zorganizować. Tuż przed pracą prowadziłam Oliwiera do przedszkola, a po jej zakończeniu odbierałam go i razem wracaliśmy do domu. Jednak po powrocie nie miałam czasu (tak jak wcześniej) na beztroską zabawę, czytanie książek i wspólne leniuchowanie. Musiałam przygotować obiad, ogarnąć dom, zrobić zakupy, poprasować. Normalne życie.
Co się dzieje?
Kilka dni temu Oliwier powiedział, że źle się czuje. Skarżył się na ból brzucha, gardła i głowy. Byłam przerażona. Nigdy wcześniej nie chorował. Miał jedynie katar i stan podgorączkowy. Szybko pobiegłam po termometr, na szczęście nie wskazał nic niepokojącego. On jednak leżał na kanapie i wciąż podkreślał, jak bardzo źle się czuje. Od razu umówiłam nas do przychodni. Jednak co najdziwniejsze, lekarz stwierdził, że nic mu nie dolega. Nie zauważył nic niepokojącego. Nic z tego nie rozumiałam.
Jak mogłam mu to zrobić?
Po powrocie do domu przytuliłam mojego synka i z czułością w głosie zapytałam, co mu dolega. Przez chwilę nie mówił nic. Dopiero po kilku minutach przyznał, że nic mu nie jest. Tylko bardzo chciał, żebym zwróciła na niego uwagę. Żeby było tak jak kiedyś – ja i on. Powiedział, że bardzo mu mnie brakuje i tęskni za wspólną zabawą.
W moich oczach pojawiły się łzy. Nie zdawałam sobie sprawy, że krzywdzę mojego syna. Nie przypuszczałam, że czuje się zaniedbany. Podpowiedzcie mi, proszę, co teraz mam zrobić? Jak to wszystko ze sobą pogodzić?".