– Moja córka uprawiała akrobatykę. To była jej pasja. W tym roku musiała zrezygnować – opowiada mi Kasia. – Moje dziecko zrezygnowało z nauki w szkole muzycznej. Niestety, albo instrument, albo dobre liceum – dorzuca Iwona. Gdzie nie posłuchać rodziców, tam zewsząd słychać lamenty. Ale czy słusznie?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Niestety tak. Do końca szóstej klasy jakoś to leci, od siódmej zaczyna się ciężka praca, a prywatne zainteresowania dzieci zostają odłożone na półkę. Nierzadko na wieczne zapomnienie. I wcale nie chodzi o to, że współcześni rodzice są nadambitni, wywierają presję na dzieciakach, a groźbą i chłostą zaganiają dzieci do wyścigu szczurów. Tak oczywiście też – o zgrozo – bywa, ale prawdziwa przyczyna tej smutnej rzeczywistości jest inna. A na imię jej: polska szkoła po reformach.
"Hybrydowy" system polskiej oświaty
Podstawa programowa jest tak przeładowana, że nauczyciele nie mają szans zrealizować całego materiału na lekcjach. Młodzież wraca więc do domów i zasiada do kolejnych lekcji. Szkoła publiczna w tym momencie to system iście hybrydowy: nauka stacjonarna połączona z edukacją domową. I tak każdego dnia począwszy od początku siódmej klasy. Świątek, piątek i niedziela, siedem dni w tygodniu. Gdzie tu miejsce na hobby, pasje i rozwój? Tylko w poradnikach na listach księgarnianych bestsellerów.
Coraz częściej słyszę od rodziców, że nie ma mowy o tym, żeby dziecko ukończyło szkołę podstawową bez korepetycji lub pozalekcyjnych kursów. Gdzieś przecież musi przerobić ten obowiązkowy szkolny materiał, którego nie ma szans zrealizować podczas lekcji. Rodzice zaciskają więc pasa i płacą za korepetycje: z wrześniowego raportu "Polaków Portfel Własny: edukacja przyszłości" wynika, że za tę formę pomocy w nauce w roku szkolnym 2023/2024 płacić planuje aż 55 proc. Polaków.
Niewidzialne dzieci
Rodzice wykładają pieniądze, a dzieci połykają łzy. Rezygnują z rzeczy, które sprawiały im radość: ze sportów, nauki gry na instrumentach, spotkań z przyjaciółmi. Przyjemności. Życia. My, dorośli, tyle mówimy o potrzebie zachowania równowagi między życiem zawodowym a prywatnym – ba! rządy nawet chcą nam to ułatwić, wprowadzając dyrektywy work-life balance – ale mało kto pamięta, że począwszy od 13 roku życia nastolatek nie ma najmniejszych szans na taką równowagę w swoim szkolno-prywatnym życiu.
Bo sprawdziany. Zadania domowe. Ćwiczenia. Karty pracy. Kartkówki. Wypracowania. Słówka do wykucia. Prezentacja do zrobienia. Egzamin do zdania. Rekrutacja do szkoły średniej do przejścia. Ciągłe sprawdzanie, dociskanie śruby i testy wytrzymałości psychicznej. A ta, o czym coraz głośniej się mówi, jest coraz niższa. Czy kogoś to jeszcze dziwi? Dzieci są po prostu niewidzialne. Są tylko statystyką, cyferkami w danych demograficznych i arkuszach kalkulacyjnych ministerstwa edukacji.
"Pytam dla siebie. Nie dla sąsiada!"
O tym, jak bardzo smutne jest życie uczniów siódmych i ósmych klas, dobitnie świadczy m.in. ta dyskusja na X (dawniej: Twitter). Tomasz Stanisławski, ojciec trzech córek, napisał:
"Pola jest w 8 klasie. Pan z matematyki codziennie (sic!) robi mini kartkówki. Każdego dnia mają 2-3 sprawdziany z różnych przedmiotów. Na lekcjach praktycznie nie ma nauki. Tylko weryfikacja wiedzy. Pola wstaje o 5:30 i otwiera książki. Po szkole do 22:00 się uczy. Dodatkowy angielski, matematyka, wolontariat. Zawiesiła narciarstwo w klubie sportowym. Na maila do szkoły wychowawca odpisał 'dzieci muszą radzić sobie ze stresem'. Stres, przemęczenie, edukacja z filmików na YouTube, codzienne klasówki. Tak ma wyglądać edukacja w naszych szkołach? Pytam dla siebie. Nie dla sąsiada!".
Przestrzeń pod postem to istna ściana płaczu innych rodziców uczniów. Czytamy m.in.: "Tak właśnie jest. Mam córkę w 7 klasie i z zajęć dodatkowych został tylko angielski. 36 lekcji tygodniowo, 5-6 sprawdzianów lub kartkówek, obszerne prace domowe niemal z każdego przedmiotu. I do tego wymóg znajomości pojęć/zagadnień bardzo szczegółowych i specjalistycznych".
"Tak. Tak wygląda 8 klasa w polskiej szkole. My ciężko przeszliśmy zeszły rok. Przemęczone, zestresowane dziecko. Też nastawiała budzik na 4:30, bo kartkówka, klasówka czy inne. Nauczyciele ich cały czas straszyli egzaminami ósmoklasisty (ostatecznie nie były takie trudne). (...) Wspierajcie ją i uspakajajcie. Trzeba trochę strategii, ale system jest chory".
Masowa produkcja zniszczonych ludzi
Jako matka ósmoklasisty też mogę to potwierdzić. Syn nierzadko nastawia budzik na 4:00 rano, by się jeszcze czegoś "douczyć". System naprawdę jest chory. A ja obserwuję, jak z mojego syna codziennie uchodzi kolejna porcja radości i energii. Nie wydaje mi się, żeby cokolwiek zostało do końca roku.
Czy naprawdę tak ma wyglądać edukacja w naszych szkołach, że zapytam za panem Stanisławskim? Ja pytam nie tylko dla siebie. Pytam dla mojego dziecka. I dla innych dzieci. To musi się zmienić, jeśli nie chcemy wyprodukować pokolenia zniszczonych psychicznie młodych ludzi. Na razie produkcja trwa w najlepsze. Taśmowo.