Pamiętam do dziś mgliste, zimne poranki w szkole. Nie do końca jestem pewna, jak w ogóle do niej docierałam, pamiętam uczucie zamroczenia przez pierwsze godziny. Dla wielu uczniów w Polsce to wciąż standard. Do wczesnych godzin porannych zajęć lekcyjnych często dochodzi jeszcze wykluczenie komunikacyjne…
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mikołaj Marcela, wykładowca, autor książek o kondycji edukacji w Polsce pisze, w ostatnim poście o "dyktaturze skowronków". Trudno w oparciu doświadczenie nie zgodzić się z większością jego uwag.
Marcela zwraca uwagę, że: "Uczniowie, którzy nie spóźniają się na lekcje i są aktywni z samego rana, automatycznie otrzymują etykietę 'pilnych'".
Pisze o godzinach decydujących egzaminów, wreszcie o systemie godzinowym pracy w życiu dorosłych. Ten cykl nie sprzyja tym, którzy funkcjonują inaczej, których chronotyp sprzyja późnemu kładzeniu się spać i rozbudzaniu się w godzinach późniejszych niż wczesne poranki.
Pod postem pojawiła się już ponad setka komentarzy, ludzie dzielą się swoimi doświadczeniami i piszą o dyskryminacji, jakiej doświadczali, tylko dlatego, że nie byli w stanie dostosować się do rytmu dobowego pozostałych uczniów.
O tym, co właśnie boli najbardziej, Marcela pisze wprost: "W przypadku uczniów w szkole kara jest jednak podwójna: nie dość, że takie osoby nie mogą się wyspać, to jeszcze osłabia się ich poczucie własnej wartości z powodu braku synchronizacji ich chronotypu ze szkolnym harmonogramem. I bardzo możliwe, że gdyby lekcje odbywały się w innych godzinach, ci sami uczniowie, których postrzega się jako słabych, okazaliby się prymusami".
W komentarzach autor posta wyraża nadzieję, że uczniowie, którzy poznali edukację domową, wprowadzą nowe standardy w pracy przyszłości i kolejne pokolenia będą mogły czerpać z tego braku opresji godzinowej.