Trzaśnięcie drzwiami, silne emocje, głos, który w jednej chwili zamienia się w syk, krzyk. Nie udawajmy, że istnieją domy, w których to się nie dzieje. Zamiast pozorów, spróbujmy odpowiedzieć sobie szczerze na pytanie: co możemy w takich sytuacjach robić, by były łagodniejsze? Pozbawione przemocy, choćby najmniejszej?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedy czuję, że zaczynam tracić grunt pod nogami, mój partner i dziecko destabilizują się momentalnie. Jakbyśmy byli naczyniem połączonym, przejmują mój gniew, moje przebodźcowanie. Zaczynamy grać nieczysto, mówiąc słowa niepotrzebne, pełne żalu, który wydaje się jednak nieco przerysowany. Groteska. A jednak gramy w tej sztuce, chociaż wolelibyśmy być zawsze opanowani, nie unosić się, nie dawać się ponieść tego typu rzekom konfliktu.
Pierwszym krokiem, który zrobiłam dla siebie, by zdjąć z siebie ciężar tych nielicznych scen, jest akceptacja ich. Akceptacja tego, że są nieuniknione.
Dopiero z poziomu tej świadomości mogę iść krok dalej i szukać narzędzi, które pomogą nam regulować swoje emocje, a przede wszystkim swoje reakcje. I tu już teoretyczna wiedza to jedno, a praktyka to drugie. Najtrudniejszy etap. Wciąż jestem raczkującą uczennicą.
Średnio na trzy sytuacje konfliktowe potrafię wdrożyć działania z terapii, książek psychologicznych, raz. Jeden na trzy, to mój obecny wynik. Mniej więcej.
Kiedy czuję, że coś idzie w złym kierunku, ale jeszcze nie jestem w głównym nurcie rozgrywającego się konfliktu: wprowadzam narzędzia, by pomóc córce lub mężowi w regulacji.
Kiedy jednak przekroczę już tę niewidzialną granicę i sama wpadam w ciemny dół tych wzajemnych złości: ciężko mi z niego wyjść i wciągamy się nawzajem. Nie ułatwiamy sobie zadania.
Odpuść sobie
I wiecie co, niedawno jeszcze miałam w sobie dużo poczucia winy, za te dwa razy na trzy. Teraz myślę sobie, że jeden raz, w którym umiem wyprowadzić trzy osoby do stanu równowagi emocjonalnej, to już wiele.
I zamiast "policzkować się" za nieudane próby, staram się pochwalić siebie samą za te udane. Ponieważ jest trudno. Ponieważ sama mam swoje demony, z którymi muszę pracować, jak każdy z nas. Ponieważ emocje człowieka to studnia bez dna. Ponieważ emocje 5-letniego dziecka to właściwie jazda bez trzymanki. I towarzyszenie w tym całej rodzinie, to już wielka rzecz. A próby zaspokojenia ich potrzeb w tym zakresie to już naprawdę osiągnięcie.
Jeżeli kiedykolwiek podjęliście świadome działanie, by doprowadzić ludzi, których kochacie, do stanu równowagi emocjonalnej: jesteście super. Nie dajcie sobie tego uczucia odebrać.
A jeśli potrzebujecie narzędzi, poczytajcie na przykład Marshalla Rosenberga. Jest psychologiem, działaczem na rzecz pokoju i twórcą Porozumienia bez Przemocy.
W swojej kultowej już książce pisze o czterech obszarach konfliktu:
Faktach – obserwujemy sytuację, skupiamy się na konkretnych wydarzeniach, unikamy przewidywania, które może nas doprowadzić do błędnych wniosków.
Uczuciach – skupiamy się na tym, co czujemy i otwarcie mówimy o własnych doświadczeniach związanych z obecną sytuacją. Nie projektujemy winy na pozostałe strony konfliktu, koncentrujemy się na swoich uczuciach.
Potrzebach – nazywając nasze uczucia, określamy nasze potrzeby. Wiążą się one z tym, co w danym momencie jest dla nas ważne. To może być wszystko: potrzeby fizjologiczne, potrzeba bezpieczeństwa, akceptacji lub miłości.
Prośbach – omawiamy potrzeby i uczucia, które udało nam się wyodrębnić w poprzednich krokach. Dążymy do zaspokojenia własnych potrzeb, uwzględniając przy tym potrzeby drugiego uczestnika konfliktu, jego uczucia i potrzeby. Jeżeli zaczynamy mówić: przekazujemy zrozumiały komunikat, bez przemocy i osądzania. Tylko taka wymiana zdań tworzy podwaliny do świadomej relacji bez przemocy.
"Pewne sposoby porozumiewania się odcinają nas od wrodzonego nam stanu współczucia*".
*Marshall B.Rosenberg, Porozumienie bez przemocy (Warszawa, Wydawnictwo Czarna Owca, 2016).