Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie uległ i nie kupił plastikowego szajsu swojemu dziecku. Ja kupiłam, kilka razy przez prawie sześć lat życia mojej córki. Mimo to lubię nazywać siebie minimalistką i myślę, że nie jestem klasyczną ofiarą konsumpcjonizmu. Może dlatego, że wciąż poruszają mnie takie obrazy, jak te poniżej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Fundacja The Ocean Cleanup, która w moim przekonaniu robi jedną z najważniejszych rzeczy ku przyszłości naszych dzieci, publikuje zdjęcia na swoich oficjalnych kontach. A na tych zdjęciach są śmieci. I uderzyło mnie coś, kiedy przeglądałam ostatni album: większość tych śmieci to przedmioty związane z dziećmi.
Głównie zabawki. I buty. Zbyt wiele jednych i drugich, wszystko z nieocenionego plastiku, którego rozłożenie się zajmuje, uwaga: od minimum 100 do aż 1000 lat!
Kilkaset lat trwa rozkładanie się przedmiotów z tworzyw sztucznych, ale czy ktoś w ogóle o tym myśli, kupując kolejną parę kolorowych klapek z przypinkami albo dziecięcą bransoletkę na straganie w turystycznym miasteczku?
Tęczowy wachlarz za dziesięć złotych, kolejna figurka postaci z ulubionej kreskówki. Stosy się zwiększają, rosną, po co, pytam, po co?
Dla kogo te potencjalne śmieci? Dla dzieci, na pewno?
A może dla nas dorosłych, żeby wynagrodzić sobie niedostatki czasów, w których dorastaliśmy? A może dla naszego nieświadomego ego, które żyje tylko tu i teraz, nie myśląc kompletnie o tym, jaki świat po sobie zostawi dla potomków swoich i kolejnych pokoleń.
Czasem patrząc na wybory zakupowe innych ludzi, mam poczucie, że byliby zdolni sprzedać własną duszę, gdyby mogli za to kupić kolejne dobra materialne. "Posiadanie" stało się nową tożsamością milionów ludzi na świecie.
A oceany toną w wysypiskach śmieci. Śmieci toną w ocenach. Giną niewinne stworzenia, cykle życia zostają zakłócane. Każdego dnia, w każdej minucie.