W pamięci odtwarzam często poranki za mgłą, kiedy całe miasto zdawało się uśpione, a ja szłam przez zaciemnione mieszkanie z zawiniątkiem w ramionach. Pachnącą ciepłą skórą, mlekiem i oliwką, moją córką zawiniętą w kocyk. Było tak cicho, tak cicho i spokojnie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Bycie matką było moim marzeniem, od kiedy pamiętam. Może dlatego ten czas, kiedy moja córka potrzebowała mnie najbardziej, był dla mnie bezcenny. Wciąż doceniam swoją rolę, ale ona ulega transformacjom. Świat i życie wymagają ode mnie i od mojej córki uniezależniania się od siebie nawzajem. Rozumiem to i poddaję się temu.
A kiedy jest mi trudniej, wracam do tych poranków myślami. Kiedy nigdzie się nie spieszyłyśmy, nikt nas nie upominał powiadomieniem na telefonie. Kiedy każdy wiedział: teraz jest nasz czas. Możemy zostać w tym ciepłym domu, być ze sobą blisko, uczyć się siebie nawzajem i nikt nie będzie nam przeszkadzał. Możemy uhonorować ten niezwykły moment, w którym cały świat pędzi, świat, w którym dzieje się tyle zła, a my tutaj mamy siebie, swoje miejsce na ziemi, jest bezpiecznie i dobrze.
"Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat…"
Moja córka ma kilka lat, ale momenty, w których musi zostać w domu przez drobne infekcje, są czasem takiego swoistego powrotu do tych wczesnych miesięcy jej życia. I niech nazywają mnie wariatką, ale te momenty utulenia, kiedy możemy znowu zostać razem w naszym bezpiecznym domu, to moja prawdziwa odskocznia. Czas, w którym będąc dla niej piastunką, regeneruję swoje siły.
Nic mnie tak nie wzbogaca, jak możliwość czułej opieki nad moim dzieckiem. I ten czas, kiedy mogę odwołać wszystkie "pilne" plany, sprawy, które, jak się okaże, będą trwać beze mnie. Świat się nie zatrzyma, wciąż będzie tam za kilka dni. Teraz wysiadam.
Traktuję infekcję córki jako okazję do bycia blisko. Telefon odkładam w najdalszy kąt, powiadomienia wyłączam. Układamy zakurzone puzzle, wyciągamy ulubione książki, popijamy gorącą wodę z miodem i oglądamy całe sezony Krecika.
Nie zamieniłabym tego czasu na nic innego.
Cicho już byłyśmy
Kiedy jestem z moim dzieckiem, w domu, czuję, że żyję. Tak, nie boję się użyć tych słów. W czasach powszechnej presji na spektakularność, sukces, fajerwerki, ja najszczęśliwsza jestem w domu ze swoim dzieckiem. Z palcami zatopionymi w drożdżowym cieście i jej śmiechem odbijającym się od ścian.
Wymaga się od nas kobiet tak wiele. Odrywamy się od swoich pierwotnych ról piastunek. Często nie dlatego, że tego właśnie pragniemy, ale dlatego, że nad definicją matki zostało nadpisanych tyle złych słów, że wstydzimy się tego, co naprawdę czujemy.
A cicho już byłyśmy. I możemy mówić głośno o tym, co nas uszczęśliwia. Nawet jeśli to nie wpisuje się w "kontent".