1 września niegdyś był ekscytujący, zarówno dla dzieci jak i rodziców. Dziś mało kogo cieszy. "Przecież to obowiązki, wyzwania i niemały trud szczególnie dla matek" – naszą czytelniczkę przeraża już sama myśl o początku roku szkolnego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Internet od kilku dosłownie jest zalany memami szczęśliwych rodziców. Obrazkami, na których mama z uśmiechem macha do dzieci wychodzących do szkoły. Są tańce, otwieranie szampana czy pławienie się w basenie z drinkiem w ręku. Taki symbol umęczonych rodziców, czekających z utęsknieniem, aż pociechy znikną na większość dnia z domowej przestrzeni. Tyle że ja się dziećmi nie zmęczyłam. Ba! Nawet nie nacieszyłam, a co ważniejsze – na wrzesień nie mam najmniejszej ochoty, podobnie jak moje dzieci.
Czekałam na 1 września
Zastanawiam się, gdzie podziała się ta ekscytacja nowym rokiem szkolnym? Pamiętam, jak ja czekałam na 1 września. Spotkania z koleżankami i panią. Opowieści o wakacjach, chwalenie się nową wyprawką i nawet chyba nie przesadzę, że była też ekscytacja na myśl o lekcjach. Owszem, w starszych klasach już trochę mniej, ale w klasach 1-3 po ponad dwóch miesiącach przerwy tęskniłam za szkołą na maksa!
Tymczasem mam dzieciaki, które idą do 2 i 4 klasy, żadne nie jest zachwycone. Pytam wszystkie dzieci wokoło, a każde kręci nosem. Trudno się dziwić, dziś dzieciaki mają półkolonie, lato w mieście i zagraniczne wyjazdy, pełno atrakcji, także w domu. Czemu miałoby im się śpieszyć do nauki?
Chce mi się płakać
Zachwytu też nie ma wśród rodziców. Wrzesień może i oznacza, że dzieci będą mniej bywać w domu, ale jednoczenie to początek organizacyjnego armagedonu. Zaraz zacznie się ta cała logistyka z ustalaniem zajęć dodatkowych, odprowadzaniem i odbieraniem dzieci. Zebrania, spotkania, składki i listy rzeczy do kupienia i inne ustalenia. Nienawidzę września i gdzieś dopiero w połowie października zaczynam łapać rytm.
Jakby tego było mało pierwsze tygodnie szkoły to emocjonalny rollercoaster. Nauczyciele nie dają luzu i od razu zaczyna się ostra nauka. Sprawdzają, co dzieci pamiętają sprzed wakacji. Oczywiście niewiele, a ich głowy jeszcze nie są gotowe na to, by zasiąść w szkolnych ławkach i się skupić. Jest płacz, bo 'umiałem, a nie pamiętam', bo 'nie wiem, co mam zrobić'.
Rano nie chcą się zwlec z łóżka, a poranna logistyka nie istnieje. Nie są w stanie same się ogarniać i trzeba im przypomnieć o każdej najmniejszej czynności (włącznie z tym, by przeżuwały śniadanie).
Po południu z kolei nie chcą robić lekcji. Głowy parują po kilku lekcjach, bo się odzwyczaiły. Chcą biegać na podwórku, przecież jest jeszcze lato. Spać wieczorem? No przecież jeszcze jasno.
Wiem, że nie raz stracę cierpliwość, będę zła na siebie i będzie chciało mi się płakać.
I nie, zdecydowanie nie odpalę wina z radością, gdy we wtorek wyślę dzieci na cały dzień do szkoły.
Nienawidzę tej nierównej walki i zdecydowanie nie jestem na nią gotowa!".