Siedziałam 50 minut pod gabinetem. Drzwi się otworzyły, zapytałam: "Gdzie jest dziecko?"
Redakcja MamaDu
21 lipca 2023, 13:24·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 21 lipca 2023, 13:24
Służba zdrowia w naszym kraju ma jeszcze wiele lekcji do odrobienia. Napięcie, brak terminów, niedopatrzenia to chleb powszedni w przychodniach, szpitalach. Jak zwykle najważniejszą rolę odgrywa czynnik ludzki. W tej sytuacji znowu zawiódł.
Reklama.
Reklama.
Poniżej doświadczenie znajomej mamy, która po raz kolejny doświadczyła buty i ignorancji ze strony tych, którzy są w służbie zdrowia, by… służyć pacjentowi.
"Przede mną była kobieta w ciąży"
"Kolejna wizyta lekarska z coraz intensywniej kaszlącym dzieckiem. Druga w ostatnim czasie. Zrywamy się rano, syn jest płaczliwy. W nocy niewiele spaliśmy, kaszel męczy go głównie wtedy. Sen nie wchodzi w grę.
Rozbudzam się kawą, jego tulę i próbuję rozbawić muzyką w samochodzie. Dojeżdżamy na miejsce. W przychodni kilka osób, chociaż zapisani byliśmy teoretycznie na konkretną godzinę. Przede mną jest kobieta w ciąży z dzieckiem mniej więcej w wieku mojego synka.
Czekamy. Mija 10 minut, potem kolejne i kolejne… Dzieci zaczynają się niecierpliwić, kobieta przede mną stara się wstawać, znowu siada, zmienia pozycje. Twarde plastikowe krzesełko nie jest najbardziej komfortowe. Nie dziwię się ani chłopakom, ani tej dziewczynie. Nie jestem w ciąży, ale jestem zmęczona i jest mi niewygodnie.
Zza drzwi gabinetu lekarskiego dobiegają głosy. Obydwa kobiece. Myślę: "To musi być wyjątkowo ciche albo bardzo małe dziecko". Nie słychać płaczu, kwilenia, odgłosów badania.
Mylę się. Płaczu nie słychać, ponieważ nie ma żadnego dziecka. Po 50 minutach drzwi się otwierają, a ja nie wierzę własnym oczom. Z gabinetu wychodzi druga lekarka w białym fartuchu, zostawia uchylone drzwi. Nawet na nas nie patrzy. Dopiero wtedy tamta, która miała nas przyjąć, woła kobietę w ciąży z dzieckiem do środka.
Mam ochotę wypalić: "Gdzie jest dziecko?". Nie robię tego, choć później żałuję. Dlaczego zawsze milkniemy, kiedy nasze granice zostają naruszane? Dlaczego tak trudno jest nam, pacjentom i kobietom, domagać się własnych praw?
Czy przychodnia jest miejscem na koleżeńskie pogawędki? W czasie przyjmowania pacjentów? Czy jestem przewrażliwiona? Nie chciałam dokładać ani sobie, ani wyczerpanemu chorobą synkowi napięć, ale gotowałam się, kiedy tamta poddawała syna badaniom.
Nie ma we mnie akceptacji do takiej buty i jawnego ignorowania pacjentów. Lekarka straciła w moich oczach, więcej do niej nie pójdziemy".