Studiowałam na drugim roku pedagogiki, to miała być wakacyjna praca. Piękna lokalizacja, jezioro, znany organizator kolonii dla dzieci ze stolicy. Złożyłam papiery, dostałam pracę. Miesiąc, tyle łącznie miałam być poza domem.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
To był czas, który redefiniował pojęcie pracy, odpowiedzialności i wytrwałości. Rozbił mnie i złożył na nowo. Dobrze było tego doświadczyć, pod każdym względem. Po powrocie długo w snach jeszcze odliczałam dzieci, czuwałam, miałam wrażenie, że w progu stoi moja podopieczna i mówi: "Ciociu, nie mogę spać".
W czasie jednego z turnusów zdarzyło się jednak coś, co kompletnie mnie rozbiło i dało nauczkę do końca życia. Jedna z dziewczynek w mojej grupie przyjmowała leki. Dość powiedzieć, że jej stan zdrowia wymagał stałego nadzoru lekarza i wsparcia farmakologicznego. Sprawa była poważna. Na wstępie zostałam pouczona i poinformowania o tym, jakie są moje zobowiązania w tym zakresie, a należało do nich zaprowadzenie małej do lekarza, każdego ranka, przed śniadaniem.
Tego dnia zapomniałam. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, zapomniałam.
Moment, w którym zobaczyłam na śniadaniu, jak je i uświadomienie sobie, że nie wzięła lekarstwa, które długofalowo ratowało jej życie, nie tylko zdrowie, był jednym z najtrudniejszych w moim życiu. Przygniótł mnie ciężar odpowiedzialności za życie tego poznanego kilka dni wcześniej dziecka. Zastygłam.
Odpowiedzialność i wdzięczność
Wydarzenie z perspektywy czasu nie brzmi tak dramatycznie, jakim wtedy zdawało się w moich oczach. Podeszłam do przełożonej, wprost powiedziałam o swoim zaniedbaniu. Okazało się, że lekarz sam przyniósł dziecku lekarstwo i dopilnował, by je zażyło. Odpowiedzialność finalnie rozłożyła się na więcej osób niż niedoświadczoną studentkę, która dysponowała właściwie tylko dobrym sercem i chęciami.
Nic się nie stało, chociaż tego dnia straciłam szansę na premię, nie miało to już dla mnie żadnego znaczenia. Cały dzień czułam wdzięczność, że ktoś zaopiekował się moim obowiązkiem i podał dziecku lekarstwo. Tylko to miało znaczenie.
Chcę napisać, że praca wychowawcy na koloniach bywa pracą niezwykle ciężką, pod każdym względem. Opieka nad nieznajomymi dziećmi, które w jednej chwili stają się zależne od ciebie – to wiele.
Nie zamieniałbym tego doświadczenia na inne, mocno wierzę, że wszystko nas kształtuje. Wiem jednak, jak bywało trudno i nie złożyłabym podania o pracę z taką lekkością. To nie jest praca dla każdego.