W dzisiejszych czasach ciężko o zaangażowanych dziadków. Jedni jeszcze pracują zawodowo, inni chcą odpocząć na zasłużonej emeryturze. Trzeba docenić tych, którzy mogą i chcą zajmować się regularnie wnukami. Czasem jednak taka pomoc może się okazać niedźwiedzią przysługą. Niedawno przekonała się o tym Asia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Gdy byłam dzieckiem, babcia odbierała mnie ze szkoły, zabierała na weekendy i wakacje. To wiele wspaniałych wspomnień i pomocy dla moich rodziców. Jednak widząc, co się dzieje wokoło, absolutnie nigdy nie oczekiwałam tego od mojej mamy. Sama wychowuję Hanię, więc tym bardziej było mi miło, gdy mama zaoferowała pomoc.
W tygodniu nie ma tyle sił i czasu, jednak powiedziała, że może zabierać wnuczkę na weekendy. Początkowo było to jedynie parę godzin, potem zaczęłyśmy wydłużać te pobyty.
To mega ulga móc odespać, odpocząć po całym tygodniu, przewietrzyć głowę, zaplanować coś bez dziecka. Początkowo ten układ nam się sprawdzał, jednak im dłuższa wizyta, tym częściej zaczęły się pojawiać problemy. Początkowo nawet nie łączyłam ich z weekendami u babci.
Co to za bunt?
Hania ma prawie 3-latka, więc zachowania na 'nie' w tym wieku nie dziwią. Jednak bunt na absolutnie wszystko zaczął utrudniać nam normalne funkcjonowanie. Była afera przy ubieraniu, jedzeniu, wychodzeniu z domu... Niby w weekend się regenerowałam, ale potem historia zaczynała się od nowa. Miałam dość już po pierwszych dwóch dniach. Ciągła walka. Koniec tygodnia był trochę lepszy, ale poniedziałki to istny dramat.
Zaczęłam więc dopytać mamę, czy u niej dzieje się to samo. Cały czas jednak twierdziła, że Hania jest bardzo grzeczna i razem sobie świetnie radzą. To z kolei zaczęło mnie wpędzać w poczucie winy. Pomyślałam, że może ja coś źle robię, nie radzę sobie, jako matka. Zaczęłam szukać jakiegoś rozwiązania. Nie mając już zupełnie żadnego pomysłu, zaplanowałam wspólny wyjazd. Uznałam, że zmiana klimatu dobrze zrobi.
Moje dziecko wróciło
Chwilę to trwało, ale moje kochane dziecko 'powróciło'. To były świetne 3 tygodnie, które pomogły nam się zbliżyć i na nowo złapać więź. Zaczęłyśmy się w końcu dogadywać. Nie wnikając, co było przyczyną, wróciłam do domu pełna nadziei. Pierwsze dwa tygodnie z małym tupaniem nogą, ale wszystko super. Po czym wróciły weekendy u mojej mamy i zaczęło się wszystko od nowa.
Nawet przez myśl mi nie przeszło wcześniej, że to tu właśnie tkwi problem. Okazało się, że mama pozwala Hani chodzić cały dzień w piżamie, jeść słodkie śniadanie w łóżku, szykuje jej kilka dań, licząc, że trafi w to, co w końcu dziecko zje, może siedzieć wieczorem do upadłego.
To nie jest pomoc!
Ona uważa, że to babcine rozpieszczanie jest potrzebne dziecku, a nie tylko te zasady, nakazy i zakazy. To ma w domu. Nie rozumie, że tak małe dziecko potrzebuje schematu działania i rytuałów, że czasem także musi usłyszeć 'nie'. Co ważniejsze nie potrafi pojąć, że takie dwa dni bez zasad absolutnie wywracają moje życie do góry nogami.
Teraz się gniewa, że jestem niewdzięczna, bo przecież tak mi pomaga i się stara mnie odciążyć jak tylko może. Że poświęca dużo czasu i uwagi Hani, a ja ją krytykuję. I z jednej strony czuję ogromna wdzięczność, ale taka pomoc to przecież nie jest pomoc!
Co mi po 8 godzinach nieprzerwanego snu, jeśli mam potem 5 dni 'takich atrakcji'? Jest mi potwornie przykro, że nie chce zrozumieć, że taka opieka nad dzieckiem tylko nam szkodzi. Nie zamierza nic zmieniać, więc w takim układzie nie ma mowy, by zabierała Hanię. Ona uważa, że ją karzę za bycie fajną babcią. Ja tylko chronię moje dziecko".