"Nie odpuszczę organizatorowi kolonii. Naślę na nich sanepid, chyba że zwrócą mi koszty"
Redakcja MamaDu
05 lipca 2023, 12:00·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 05 lipca 2023, 12:00
Nasza czytelniczka Kamila była przejęta koloniami nie mniej niż jej syn. Zaledwie dwa dni po wyjeździe otrzymała telefon, że u części dzieci doszło do łagodnego zatrucia. Kamila żąda zwrotu pieniędzy przynajmniej za część turnusu, jednak organizator twierdzi, że to nie jego wina, że dzieci się zatruły.
Reklama.
Reklama.
"Syn tak nie mógł się doczekać tych kolonii! To jego pierwszy taki samodzielny wyjazd, bo do tej pory zwykle spędzaliśmy wakacje razem albo jeździł do dziadków na wieś. W tym roku udało nam się odłożyć trochę pieniędzy i wysłać go na kolonie z prawdziwego zdarzenia.
Przyznaję, taka przyjemność tania nie jest, a jeszcze tyle się mówi, że w tym roku to obozy i kolonie są droższe niż w ubiegłych latach... Ale skoro już dostajemy to 500 plus, to chociaż możemy ja wydać na coś, co ucieszy Karolka, a nie na jakieś głupoty, prawda?
Wyjechał w sobotę rano, autokarem. Odwieźliśmy go z mężem na miejsce zbiórki, a jak wracaliśmy, to aż mi łzy popłynęły z oczu. Kiedy ten mój synek tak urósł? Po kilku godzinach dał znać, że są już na miejscu. Wiedziałam, że to takie kolonie, podczas których liczy się zabawa, aktywność na świeżym powietrzu, są wycieczki, chodzenie po skałkach i zwiedzanie jaskiń, pływanie w jeziorze, a nie gapienie się w ekran. Obowiązuje zasada: jeden telefon do rodziców dziennie.
W niedzielę zadzwonił, żeby opowiedzieć, jak minęła pierwsza noc. Był bardzo podekscytowany, poznał nowych kolegów. Martwiłam się, że będzie się bał albo że z nikim się nie zaprzyjaźni, że jedzenie nie będzie mu smakować albo że będzie tęsknił... Ale on wydawał się zachwycony, więc trochę mnie to uspokoiło.
Kolejnego dnia miał zadzwonić zaraz po śniadaniu, bo mieli zaplanowaną jakąś dużą wycieczkę. Telefon milczał, a ja zaczęłam się martwić. W końcu wyświetlił mi się na ekranie jakiś obcy numer. Odebrałam – był to jeden z organizatorów kolonii. Okazało się, że u mojego syna i kilkorga innych dzieci doszło do zatrucia. Nie wiedzą jeszcze, co było przyczyną, ale 'to na pewno nie wina jedzenia z ośrodka, bo wtedy zatruliby się wszyscy'.
Wściekłam się. Żądałam natychmiastowej rozmowy z synem. Rozmawialiśmy z Karolkiem tylko chwilę. Słyszałam, że jest słaby, zresztą całą noc spędził w toalecie i nie mógł do mnie sam zadzwonić. Mimo wszystko miał dobry humor... Powiedziałam, że zaraz wsiądziemy z tatą w samochód i za kilka godzin go odbierzemy, ale nie chciał o tym słyszeć. Poprosiłam, żeby dał mi do telefonu tego organizatora.
Zapytałam go, jaki mają plan i kiedy mamy się zgłosić po dzieci. Był zdziwiony i zapewnił mnie, że chłopcy wkrótce poczują się lepiej i żaden inny rodzic nie skraca dziecku kolonii. Ciekawe, to rozmawiał ze wszystkimi, a do mnie zadzwonił na szarym końcu?
Powiedziałam, że muszę o tym porozmawiać z mężem i że rozumiem, że w tej sytuacji otrzymamy zwrot kosztów za turnus. Usłyszałam, że nawet jeśli przyjadę po syna, pieniędzy nie odzyskam, bo zgodnie z zawartą umową rodzic, który odbiera dziecko wcześniej z powodów niezależnych od organizatora, nie ma prawa żądać zwrotu kosztów. Aż się zaśmiałam do telefonu. Moje dziecko się zatruło na koloniach, czyja to wina? No raczej nie moja!
Powiedziałam, że albo dostanę pieniądze, albo naślę na nich sanepid i się rozłączyłam. Może przejrzy na oczy. Po Karolka w końcu nie pojechałam, bo sam zadzwonił, że mam nie robić mu wstydu przy kumplach, a on czuje się lepiej... Szczęścia dziecka jest najważniejsze, ale temu organizatorowi nie odpuszczę".