Ze zdaniem: "Naucz się prosić o pomoc i korzystaj z niej, matko" mam podobny problem jak z obśmianym już ze wszystkich stron: "Śpij, kiedy dziecko śpi". Wiecie państwo dlaczego? Dlatego, że głęboko czuję, że nikt nie przeżyje naszego życia za nas i nie wypełni naszych rodzicielskich obowiązków.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Caitlin Murray jest twórczynią cyfrową, gospodynią podcastu oraz matką trojga. Na swoim oficjalnym koncie na Instagramie zgromadziła niemal milion obserwujących.
W ostatnio opublikowanym krótkim nagraniu mówi o zdaniu-wydmuszce, która poza tym, że każe nam zastanowić się nad swoimi decyzjami, nie przynosi żadnych rozwiązań. Mowa właśnie o zdaniu ze wstępu tego tekstu: "Matko, naucz się prosić o pomoc i przyjmuj ją".
Cytując Murray: "Ludzie mówią: matko, naucz się przyjmować pomoc od innych, proś o nią. A ja wtedy zawsze mam ochotę zapytać: jaką i od kogo?! W sensie: kto chce przejąć mój deficyt snu i jak mam wytłumaczyć komuś wszystkie moje obowiązki i działania? Nie mam siły nawet prosić, bo sama zrobię to trzy razy, zanim zdołam komuś wyjaśnić, czego potrzebuję".
Tu nie ma miejsca na utopię, jest życie
Słowa Murray są dla mnie w punkt. I to nie tak, że nie tęsknię za jakimś rodzajem wspólnoty, to nie jest tak, że nie uważam na jakimś poziomie, że wszyscy tego potrzebujemy. Tylko nie do końca rozumiem, dokładnie tak, jak mówi Murray, o co miałabym prosić. Czy ktoś będzie zawoził codziennie moją córkę do przedszkola? Zostanie z nią, kiedy będzie chora? Matka niemowlaka ma prosić koleżanki (prawdopodobnie również z dziećmi) o zabieranie dziecka na noc, żeby mogła się wyspać? Widzą państwo absurd tej koncepcji?
Nikt nie przeżyje naszego macierzyństwa za nas. I tak możemy uczyć się małymi krokami prosić o wsparcie, w takim zakresie, który odciąży nasze ramiona, może pozwoli nam na dosłownie moment wytchnienia. To może być prośba raz w miesiącu o zostanie z dzieckiem przez godzinę, dwie, byśmy mogły wyjść same, pooddychać, iść na masaż, do osteopaty. Tylko że znowu: wiele matek w naszych realiach nie ma nawet takiej możliwości. I co z nimi? Kogo mają prosić i o co właściwie?
Rzeczywistość jest taka, jaka jest. Po rodzinach wielopokoleniowych nie ma już właściwie śladu. Żyjemy w układach dwa plus jeden, ewentualnie dwa plus więcej. I to tutaj szukałabym raczej wsparcia i wymieniania się zobowiązaniami na tyle, by rozsądnie zużywać swoje zasoby jednostkowe.
Nie liczyć na matki, teściowe, nieznajomych, znajomych. Oni mogą być przy nas, w jakiś sposób, mniej lub bardziej namacalny, natomiast każdy z tych ludzi ma swój rytm, swoje zobowiązania i każdy z nas, każdy niemalże obecnie, wieczorami często wyczerpuje się zupełnie. Tutaj nie bardzo istnieje przestrzeń na dawanie. Wiem, że to nieco okrutne i dołujące, jednak tak właśnie to widzę.
Więc może, zamiast wierzyć w utopijną wizję wiosek i wspólnot we współczesnej Polsce, rozważymy mądre gospodarowanie zasobami, które już mamy, tak by nie wyczerpać się do cna. Możemy, jak mówi Murray, wypić jedną kawę więcej, zjeść pożywny posiłek, poprosić, by partner przejął dziecko wieczorem na godzinkę, by pomedytować w ciszy. W swojej komórce rodzinnej szukać rozwiązań, wsparcia.
Wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje i podjąć działania, by poczuć się stabilniej na dwóch matczynych nogach. Nie szukać tej siły u innych, znaleźć ją w sobie.