Internet stał się przestrzenią, w której czujemy olbrzymią swobodę w dzieleniu się swoim zdaniem. W sieci nie brakuje soczystych komentarzy, ale gdzie jest granica między osobistą opinią a obrażaniem innych? Wystarczyłoby powiedzieć "denerwują mnie wrzeszczące dzieci", przekonuje blogerka, która zwraca uwagę na, jej zdaniem, niezwykle istotną kwestię.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Wczoraj pod postem @histeria.sztuki promującym small talki oraz szeroko pojęte życzliwe nastawienie do ludzi – rozpętało się PIEKŁO" – zaczęła swój wpis Zuzanna Marczyńska, autorka bloga "Za dużo myślę".
Poszło o "nielubienie dzieci"
Uwagę blogerki szczególnie przykuł jeden fragment komentarza, który przytoczyła: "nie znoszę też drących się bachorów, robi mi się wręcz niedobrze, gdy je słyszę, to taka fobia, przez którą nie mogę znieść małych dzieci i ciąż". Poruszona, postanowiła to skomentować i weszła w polemikę z autorką powyższego wpisu.
Marczyńska zasugerowała, że można przecież też powiedzieć "nie ciepię czarnuchów, pejsatych, grubasów, staruchów, upośledzonych", a także dodać do wypowiedzi pewne cechy, jednak sformowania takie uznawane są powszechnie za obraźliwe, stereotypowe i dyskryminujące.
Przecież nic się nie stało. Czyżby?
Argumenty te jednak nie przekonały rozmówczyni, która uznała, że nie widzi absolutnie problemu w nazywaniu dzieci "bachorami". Panie wdały się w dalszą dyskusję. Autorka słów wciąż twierdziła, że jej słowa są nieszkodliwe, a ona przecież dzieci nie krzywdzi, jedynie ich unika.
Natomiast blogerka przekonywała, że można unikać i nie lubić, kogo się chce, jednak nie jest to równoznaczne z dumnym wygłaszaniem wszem wobec obraźliwych zdań, wyrażających naszą opinię. Podkreśliła także, że z jakiegoś powodu dzieci są jakoś poza "kategorią", a niektórym wyjątkowo łatwo przychodzi mówienie, że ich się nie lubi w sposób niezwykle obraźliwy.
"Może w obliczu ostatnich wydarzeń (śmierć skatowanego Kamilka) warto się zastanowić czy oprócz fatfobii, transfobii, homofobii, rasizmu, antysemityzmu itd. nie mamy też prężnie się rozwijającej DZIECIOFOBII, której na dodatek nie uznaje się za problem i którą nawet można się publicznie chwalić (zwłaszcza w niby tolerancyjnych banieczkach)" – zaznaczyła blogerka, która przekonuje, że przecież wystarczyłoby powiedzieć to inaczej. "Denerwują mnie wrzeszczące dzieci" – jest znacznie mniej ofensywne i obraźliwe, a lepiej wyraża sedno problemu, przekonuje.
"Polecam więcej życzliwości wobec siebie nawzajem" – zakończyła swój wpis Marczyńska.