Plac zabaw, dzieci toczą piaskowe bitwy, prowadzą poważną działalność zarobkową w piaskowych lodziarniach, poznają się nawzajem, rozwiązują pierwsze konflikty, tworzą zażyłości. W tle matki, ojcowie. Pochyleni nad swoimi telefonami, zgięci wpół na drewnianych ławkach.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Do tego klasycznego obrazka z polskich osiedli odniosła się psycholożka Julia Izmalkowa. W nagraniu mówi wprost: "Jestem matką, nie kwoką".
Odrzucając zarzuty kierowane w stronę matek, które sięgają po telefon na placach zabaw, terapeutka mówi: "Uważam, że moje dziecko umie się dobrze bawić, kiedy na nie nie patrzę".
I jest w tych słowach coś uwalniającego.
Dwie skrajności
Moją pierwszą reakcją na słowa psycholożki było zwątpienie. Ok, czyli jeśli matka ignoruje dziecko, nie czuwa nad jego bezpieczeństwem, to jest w porządku, bo jej potrzeby są teraz istotniejsze?
Nie do końca tak to wygląda i moje myśli zaszły za daleko.
Nie chodzi o to, żeby odciąć się od dziecka, by być tylko ciałem, a całkowicie ignorować obowiązek opieki nad dzieckiem.
Chodzi raczej o czuwanie, zamiast "bycia obok", "bycia w środku interakcji". O bycie, w razie potrzeby, o czułą obecność, która daje dziecku sygnał, że matka jest w razie czego w zasięgu jego wzroku.
Niejedne eksperymenty udowodniły nam już, że wtrącanie się w swobodną zabawę dziecka nie jest dla niego korzystne.
Dlaczego więc w tym czasie nie zrobić czegoś, co sprawia nam przyjemność lub zająć się odpisaniem na e-mail?
Myślę, że nie jest najistotniejsze to, by zawsze patrzeć w tę samą stronę. Myślę, że kluczem szczęśliwego dziecka i rodzica jest to, by umieć wracać spojrzeniem ku sobie.