W jednej z chrześcijańskich szkół w Gdańsku doszło do skandalicznej sytuacji. Nauczyciel miał przekroczyć granicę w kontaktach z uczennicą. Teraz jeden z rodziców twierdzi, że za nagłośnienie sprawy zostało ukarane jego dziecko. Ojciec utrzymuje, że szkoła się zemściła, wykreślając jego córkę z listy uczniów. Placówka natomiast twierdzi, że powodem rozwiązania umowy z rodzicem były groźby karalne. Sprawie przyjrzał się reporter Onetu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
W gdańskiej Chrześcijańskiej Szkole Montessori miało dojść do przekroczenia granicy przez nauczyciela WF-u wobec jednej z uczennic.
W sprawie poszkodowana okazała się inna uczennica. Dziewczynka została skreślona z listy uczniów.
Ojciec twierdzi, że to zemsta szkoły za głośną krytykę placówki. Szkoła natomiast mówi o groźbach karalnych i manipulacji.
O sprawie wuefisty z Chrześcijańskiej Szkoły Montessori w Gdańsku pisaliśmy w lutym tego roku. Do incydentu miało dojść podczas szkolnej wycieczki do Niemiec. Nauczyciel wychowania fizycznego – według opinii świadków – miał klepnąć w pośladki jedną z uczennic. Nauczyciel stanowczo zaprzeczał, dyrekcja jednak natychmiast odsunęła go od pełnienia obowiązków służbowych na wyjeździe i od kontaktu z dziećmi.
Jak wyjaśniła dyrektorka szkoły Anita Turowska, informacje przekazywane przez różnych świadków zdarzenia zawierają różne wersje. Nauczyciela zwolniono, bo stracono do niego zaufanie. Sprawę wyjaśniają policja i prokuratura.
Skreślono ją z listy uczniów
Na tym jednak nie koniec tej historii. Jeden z rodziców twierdzi, że jego dziecko zostało skreślone ze szkolnej listy właśnie po tym incydencie. Choć 10-latka nie była na wycieczce w Bad Tolz i nie ma nawet związku ze sprawą, rodzic jest pewien, że dziecko zostało usunięte z placówki z zemsty. Mężczyzna przyznaje, że głośno krytykował placówkę i to się nie spodobało dyrekcji. W jednomiesięcznym wypowiedzeniu umowy na nauczanie jego córki w uzasadnieniu są m.in. fragmenty o lojalności i "o godzeniu w dobre imię szkoły".
Rodzic przyznaje, że gdy sprawa wycieczki ukazała światło dzienne, mówił wyraźnie, że szkoła chce zamieść sprawę pod dywan. Jego zdaniem podejrzane wydało się m.in. to, że o wszystkim rodzice dowiedzieli się od dzieci, a gdy już w końcu doszło do spotkania z rodzicami (pierwsze spotkanie zostało dowołane), odbyło się ono z udziałem eksperta od PR, ale zabrakło zewnętrznych psychologów. Jego zdaniem sprawa nie została także zgłoszona do miejskiej poradni psychologicznej ani miejskiego ośrodka interwencji kryzysowej.
Szkoła odpiera zarzuty
Placówka jednak odpiera wszystkie zarzuty, twierdząc, że już na wyjeździe z dziećmi byli psycholog i pedagog. Jak twierdzi dyrektorka, uczniom przez cały czas wyjazdu, jak i po ich powrocie została zapewniona opieka i ta opieka wciąż trwa.
Szkoła zapewnia również, że zgłosiła sprawę do ośrodka interwencji kryzysowej, a także podjęła kontakt z dwiema niezależnymi fundacjami. Zapewnia, że są rodzice, którzy uważają, że szkoła zachowała się w odpowiedni sposób. "Nie wyobrażaliśmy sobie kontynuacji współpracy z osobą, która jawnie grozi i stosuje wobec nas groźby karalne, oczernia i manipuluje" – napisała dyrektor Anita Turowska do Onetu.
Ojciec podtrzymuje, że nawet jeśli jego córka nie miała związku ze sprawą, to jako rodzic miał prawo reagować i wyrazić swoje niezadowolenie, gdyż chodziło o krzywdę wyrządzoną dziecku. Mężczyzna ten jest przekonany, że jego córka została wyrzucona ze szkoły, bo publicznie krytykował szkołę m.in. w mediach społecznościowych oraz podczas wywiadówki za to, w jaki sposób załatwiła sprawę wuefisty.
Mężczyzna zaznacza także, że na tego nauczyciela były już wcześniej skargi (dotyczące m.in. jego odzywek do dzieci, np. w kwestii tuszy), ale szkoła nie reagowała. Ojciec podtrzymuje, że miał zamiar poczekać do końca roku i wypisać dziecko z placówki.
To niejedyny rodzic, który miał poczucie, że szkoła nie tak załatwiła całą sprawę. Anonimowa mama w rozmowie z Onetem przyznała, że sama przeniosła swoje dzieci z placówki. Zaznaczyła, że na tego nauczyciela już wcześniej były skargi, jednak nikt nie reagował.
Ktoś zapomniał o dziecku?
Jak twierdzi ojciec wyrzuconej ze szkoły dziewczynki, jej stan zdrowia mocno się pogorszył po usunięciu jej z placówki. Konieczna była natychmiastowa konsultacja psychiatryczna, która potwierdziła "objawy z kręgów depresyjnych i lękowych". Rodzic przyznał także, że niezwykle trudno znaleźć miejsce dla dziecka z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego w środku roku szkolnego. Mimo to szkoła zapowiedziała, że nie zmieni decyzji, gdyż umowa została już wypowiedziana.
– Szkoła powinna zmienić nazwę i usunąć frazę "chrześcijańska", bo zachowanie szkoły wobec mojego dziecka nie jest chrześcijańskie – komentuje ojciec w rozmowie z Onetem.
Mężczyzna zapowiedział także, że wystąpi z powództwem cywilnym przeciwko osobie, której podpis widnieje na wypowiedzeniu umowy.
Bez wątpienia mowa tu o dużym konflikcie między rodzicem a szkołą, jednak w całym tym zamieszaniu i przepychankach "kto ma rację", całkowicie komuś umknęło, że chodzi o małe dziecko. Poza prawnymi i PR aspektami wygląda na to, że zabrakło troski, czułości i wrażliwości na dobro dziecka.
Źródło: Onet