Ostatnio na Twitterze pojawił się post osoby @ashura8008. Na zdjęciu widać zeszyt od jakiegoś przedmiotu z notatką napisaną zupełnie nieczytelnym pismem i "ozdobioną" pokreślonymi rysunkami. A do tego opis: "uczę się na sprawdzian...". Czy rozumie cokolwiek z własnych zapisków? Pewnie niewiele, skoro zamieściła tego twitta.
Po co właściwie uczniom zeszyty? Przecież cały zakres materiału, jaki trzeba przyswoić, znajduje się w podręcznikach. Jednak zeszyt to bardzo cenna rzecz. Dziecko robi w nim wszelkie ćwiczenia i zadania, by pogłębić umiejętności. W zeszycie zapisuje się także kwintesencję wiadomości, które rzeczywiście w głównej mierze znajdują się w książkach, ale dzięki takiej syntezie łatwiej jest sobie uporządkować w głowie wiedzę.
Dobre notatki to już połowa sukcesu, jeśli chce się porządnie opanować materiał. Ten, kto porządnie prowadzi zeszyt, dobrze o tym wie. Wszystkie wiadomości ma usystematyzowane, wyodrębnione w punktach to, co najważniejsze, ważne wzory i definicje podkreślone kolorowo lub ujęte w ramkach, dzięki czemu szybko można znaleźć to, czego się w danej chwili potrzebuje.
Natomiast ciężko spodziewać się, że notatki wykonane tak, jak na omawianym zdjęciu, mogą komuś cokolwiek ułatwić. Utrudnić – to na pewno. Jeśli ktoś nie chce mieć zbyt prostej drogi edukacji, to z pewnością powinien prowadzić w ten sposób zeszyty. Pamiętam, jak moja nauczycielka od matematyki radziła, by do zadań robić sobie rysunki pomocnicze, a nie utrudniające. A niektórzy potrafili rysunkiem skomplikować sobie nawet bardzo proste zadanie.
Porządek w zeszycie przekłada się na porządek w głowie. A jeżeli kartki są zapełnione bazgrołami, zbędnymi rysunkami robionymi na marginesach z nudów, albo jakąś korespondencją z kolegą, lub jeśli informacje zlewają się ze sobą i nie widać nawet dokładnie, gdzie kończy się jedna lekcja, a gdzie zaczyna druga, naprawdę trudno się z tego czegoś uczyć.
O tym, że takie notatki, jak te pokazane na Twitterze nie są wcale rzadkością, niech zaświadczą zdjęcia zeszytów naszych zaprzyjaźnionych uczniów. Czy wyobrażacie sobie, że w waszych szkolnych czasach to by przeszło?
Kiedyś sprawdzanie zeszytów było normą. Nauczyciele, od czasu do czasu zbierali od uczniów zeszyty i stawiali za nie oceny. Oceniane było nie tylko to, czy na przykład nie ma jakichś luk w pracach domowych, a więc sumienność ucznia, ale również staranność. I nie chodzi zupełnie o charakter pisma. Można było pisać brzydko, koślawo, a mieć przy tym ładny zeszyt. Czysty, bez bazgrołów, skreśleń, śladów tłustych palców, z elegancko podkreślonymi najważniejszymi informacjami.
Bardzo żałuję, że ten zwyczaj przeszedł do historii. Mój syn nie prowadzi najlepiej swoich zeszytów i myślę, że w dużej mierze właśnie dlatego, że nauczycieli to nie interesuje. Owszem, ode mnie też to zależy, dlatego trochę się już w tej kwestii poprawił. Ale kiedy był młodszy, potrafił pisać w zeszycie w przypadkowych miejscach, bez żadnej chronologii, nigdy nie używał czegoś takiego jak brudnopis, po prostu strach było zajrzeć do środka.
Z zewnątrz sytuacja zresztą wcale nie przedstawiała się lepiej. Bywało, że zwijał zeszyt w rulon i dopychał w plecaku butem od WF-u. Na szczęście jakoś udało mi się to zwalczyć, ale włożyłam w to naprawdę wiele wysiłku i zdobyłam określenie czepialskiej. Jestem przekonana, że gdybym miała jakiekolwiek wsparcie w tej kwestii ze strony nauczycieli, byłoby mi łatwiej, bo jednak nauczyciel ma większy autorytet w oczach ucznia niż zwykła matka.
Czytaj także: https://mamadu.pl/168157,za-co-nauczyciel-moze-postawic-jedynke