Kilka lat przed emeryturą poczuła, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Chciała czegoś więcej i pomimo strachu, zdecydowała się na zmiany. Niczego nie żałuje. Jest bliżej wnuczek, dwóch niezwykłych dziewczynek. Na tyle blisko, by móc przyjść wieczorem i utulić je do snu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Agnieszka Bernad, masażystka. Matka dla dwóch córek, babcia dla dwóch wnuczek. Jest przy nich, chociaż w tej relacji jest dużo wolności i poszanowania granic każdej ze stron.
Bycie babcią jest zupełnie inną rolą niż bycie mamą. O czym jest ta rola dla pani?
Tak, różnice są niezaprzeczalne. Myślę sobie, że z racji wieku pojawia się dystans oraz inny rodzaj uważności. Przy własnych dzieciach musimy ogarnąć wszystko. Wszelkie przyziemne obowiązki. Przy wnuczkach jest się po prostu obecną, w takiej postaci bez większych zobowiązań. Kiedy ramiona nie są przeciążone obowiązkami, można uruchomić kreatywną zabawę, jakościowy czas.
Kiedy zostaję z nimi sama, czuję odpowiedzialność. I łapię się na tym, że jestem tą babcią, która asekuruje, martwi się, pyta, czy nie jest za zimno. Mam świadomość tych mechanizmów.
Nie ma nic złego w trosce.
Tak, to raczej kwestia uważnego słuchania dziecka. I zrozumienia, że ono ma własne preferencje, one mogą być inne od moich.
Myślę sobie, że zarówno w kierunku swoich dzieci, jak i wnuczek, ta sama rzecz jest dla mnie ważna – ludzkie wartości, które nie oglądają się na wiek. Uniwersalne dla wszystkich: dzieci, ludzi dojrzałych, starców. Szacunek do człowieka, słuchanie drugiego człowieka, rozmowa.
Rozmowa z dzieckiem ma potężną siłę, ale taka prawdziwa. Nie zacieranie prawdy. Szczerość i uważność. Nie odganianie się od dziecka, bycie w całości dla niego.
Dziecko czuje się wtedy pewne i przyjmuje to w pełni.
Teraz żyjecie w jednym mieście, pani, córki i wnuczki. Jak często się widujecie?
Bardzo różnie. Nie jest tą babcią, która dzwoni codziennie, dopytuje. Dużo jest w naszych relacjach świadomości granic i wolności drugiego człowieka.
Czasami dziewczynki dzwonią do mnie i pytają, czy mogą wpaść na nocowanki, to jest nasz rytuał. Czasami mają potrzebę, żebym wpadła wieczorem, przeczytała im bajkę, przytuliła. Zasypiamy razem i to jest dla nich wystarczające.
Wcielam się w postaci z bajek, odgrywamy scenki rodzajowe, tworzymy nasze małe dzieła.
Jesteście kreatywną rodziną, taka jest wasza wibracja.
Tak. Myślę, że to wszystko zaczyna się w momencie, w którym zaczynamy słuchać dzieci. One nam wskazują kierunek działania, rozwoju.
Kilka lat temat podjęła pani decyzję dotyczącą kierunku pani drogi życiowej. Czym teraz się pani zajmuje?
Przed emeryturą przyszedł taki moment, w którym postanowiłam coś jeszcze wziąć z życia. Zmieniłam zawód, przeprowadziłam się do innego miasta. Poczułam wtedy, że wiek nie jest żadnym ograniczeniem. Poczułam spełnienie.
Zajmuję się masażem twarzy, zawodowo od lat siedmiu, wcześniej była to moja pasja. Zawsze czułam, że moje ręce są narzędziem twórczym. Dotyk skóry podczas wykonywania masażu dawał mi niesamowity spokój. Interesowało mnie i fascynowało, że pod wpływem mojego dotyku zmienia się napięcie poszczególnych części twarzy drugiego człowieka.
Kiedy przyjechałam do Warszawy, pracowałam u innych. Założenie własnej działalności było również dla mnie kolejnym dużym krokiem, wyzwaniem. Przerażało mnie to odrobinę na początku, ale pomyślałam: dlaczego miałabym nie dać rady?
Nie odczuła pani oceny ze strony innych ludzi? Krytyki, zwątpienia?
Być może ona była, natomiast zupełnie mnie to nie dotyczyło. Omijały mnie takie komentarze, dlatego że czułam gotowość w sobie i odwagę do zmian.
Moje córki były już wtedy w Warszawie, ja miałam taką wizję, że to miasto jest miejscem, w którym życie może się całkowicie odmienić.
I tak jest, jestem teraz w takim okresie w swoim życiu, odkrycia siebie z innego poziomu. Zadaję sobie gdzieś z tyłu głowy takie pytanie: co możemy w wieku emerytalnym? Czy teraz już tylko te symboliczne bambosze i pierogi dla wnucząt? No nie. Poczułam, że chcę od życia czegoś więcej.