
Wsłuchałam się w rozmowę
Dlatego zostałam przy tej rozmowie, zasłuchałam się w niej na jakiś czas. Mimo prób i otwartej głowy nie potrafię zaakceptować zjawiska, jakim jest trening snu dzieci. Nie rozumiem go i nie znalazłam jeszcze powodów, dla których miałby jakikolwiek sens.
Wręcz przeciwnie. Im więcej słucham, tym więcej oporu we mnie rośnie. Samo słowo „trening”, z czym właściwie wam się kojarzy? Z czymś naturalnym, dobrym czy raczej czymś sztucznym, oderwanym od intuicji? Czymś, co musimy wyćwiczyć, czego powinniśmy się nauczyć. W tym przypadku chodzi o sen.
Czy naprawdę uważamy, że człowiek musi nauczyć się, jak spać? Czy naprawdę uwierzyliśmy, że te małe istoty przychodzą na świat bez tak fundamentalnej umiejętności jak sen? Czy tylko ja widzę tutaj absurd?
W kultowej, wspaniałej pozycji „W głębi kontinuum” Jean Liedloff pisze:
Jean Liedloff
I dalej, o tym, jak niemowlę nie rozumie pojęcia czasu i nadzieja na pojawienie się opiekuna dla niego nie istnieje:
Jean Liedloff
Dziecko doświadcza cierpienia
Jean pisze, nie pozostawiając żadnych wątpliwości: Niemowlę nie rozumie słów pocieszenia, wsparcia, nie rozumie słów: mama zaraz wróci. Doświadcza pustki i przejmującego cierpienia, kiedy jest oderwane od szczodrego ciała matki.
Od kiedy człowiek stanął na nogi, trzyma swoje niemowlęta przy sobie. Ręce matki są po to, by trzymać przy sobie nowo narodzone dziecko. Jej piersi po to, by je wykarmić.
Wszystko, co przyszło „później”, jest tylko znakiem naszych czasów, jest „usprawnieniem” naszej hedonistycznej egzystencji. Ma być szybciej, lepiej, bez trudności. Żadne z tych słów nie opisuje prawdziwego życia i nie opisuje tego, co może być prawdą. Tego, co ma korzenie, co jest w naszym kontinuum.
Nigdy nie zrozumiem potrzeby samodzielnego zasypiania małych dzieci. Nie muszę, nie chcę. Z całą mocą uważam, że odrywanie niemowląt od opiekunów jest okrucieństwem.
I kiedy szukam jego źródeł, nie znajduję wyjaśnień. Wygoda? Sen? Dorośli sięgający po takie metody mówią o „odzyskaniu swojego życia”, o „odzyskaniu snu”. A ja pytam: jakiego życia? I dlaczego mielibyśmy odzyskiwać życie sprzed dziecka? Ono nie istnieje. Teraz jest nowe i poukładajmy siebie w tym, to proces.
I po co decydowaliśmy się na dziecko, jeśli kilka bezsennych nocy nas przerasta? Czy piszę zbyt mocno? Nietaktownie? Być może. Jest we mnie dużo niezgody i buntu.
Gdyby takich osób, przepełnionych buntem, było więcej, może więcej niemowląt zostałoby tam, gdzie ich miejsce: w ramionach rodziców, obok ich ciał. A nie w pustych łóżeczkach, w otchłani niezrozumienia swojego położenia i tęsknoty za matczynym dotykiem i zapachem.