
Nie daję sobie w szyję, a mój partner nie jest alkoholikiem z 20-letnim stażem (pozdro, prezesie). Nie uczę swojego dziecka, jak przeliterować słowo „k*rwa”. Mimo wszystko córka próbowała kilkukrotnie powtórzyć zasłyszane przekleństwo. Nie jest to moje rodzicielskie osiągnięcie, ale staram się też nie czuć wstydu.
Przekleństwa są częścią naszego języka, niestety. Musielibyśmy żyć w bańkach, żeby nie usłyszeć wulgaryzmów. One są jakąś częścią naszego języka ojczystego, a badania nie pozostawiają wątpliwości: przeklinanie staje się modne, obecnie szacuje się, że przekleństw używa 8 na 10 badanych.
Istnieją naukowe publikacje dotyczące problematyki wulgaryzmów w języku polskim, tworzone przez językoznawców. Wulgaryzmy nie są novum, na przestrzeni dekad zmieniał się jednak ich kontekst i wydźwięk. To temat rzeka.
Moja pierwsza reakcja? Wstyd
Wyjazd rodzinny, hotel, kawiarnia. Mojej małej córce upada na podłogę borówka z deseru lodowego. Jej reakcja? „K*rwa, borówka spadła, no nie”. Moja pierwsza reakcja? Wstyd. Druga? Oddech i odpuszczenie. Tak, widocznie usłyszała, jak rzuciłam tym wulgaryzmem w emocjach, ja, mój partner, babcia, dziadek, nieznajomy mężczyzna w lobby hotelowym.
Bliscy sytuację potraktowali z dystansem, uśmiechem pod nosem, ja postarałam się o kontakt wzrokowy z córką i bardzo delikatnie wytłumaczyłam, że „k*rwa” nie jest najlepszym, co może w takiej sytuacji powiedzieć i że to bardzo niefajne słowo, które brzmi źle w ustach każdego.
Nie będę się wstydzić za to, że funkcjonujemy z córką w jakimś społecznym konstrukcie językowym.
Nie jest to powód do dumy
Nie wystawię sobie jednak laurki z powodu tej nieszczęsnej „k*rwy”. Nie jestem dumna z tego, że w moim domu pojawiają się wulgarne słowa, nie jestem dumna z tego, że mój język jest na tyle ograniczony, że sięgam po takie obsceniczne rozwiązania. Jednak tak się dzieje i jest to coś, nad czym staram się panować, nad czym zdecydowanie muszę popracować więcej. Nad uważnością w doborze słów i trzymaniem w ryzach swojej wiedźmy, która z ogniem w oczach wykrzykuje swoją złość.
Toczą we mnie walkę dwie prawdy dotyczące kwestii przekleństw. Jedna jest taka, że wulgaryzmy są prostackie, obsceniczne i nie przystoją ludziom eleganckim, świadomym, mądrym, a tak chciałabym siebie nijako postrzegać. Druga jest taka, że nic tak nie oddaje czasem stanu naszego wewnętrznego bałaganu, jak siarczysty wulgaryzm. A zakorzenienie ich w naszym języku jest tak silne, że słowa wypływają same, bez większej refleksji.
Wiem, że moja córka będzie wystawiona na przekleństwa na dużą większą skalę, kiedy zacznie szkołę, będzie poszukiwać swojego miejsca w grupie rówieśniczej, pozna internet. I znowu dwojako: czuję lęk przed tym, a jednak sama czuję, że utrzymanie jej w bańce nie jest możliwe.
Nie będę przepraszać za wulgaryzmy, kobiety mają prawo się wkurwić i krzyczeć ze złości. Wszyscy mamy do tego prawo. A mimo to, coś we mnie pęka, kiedy moja mała córka układa usteczka, by bez wymawiania głoski "r", powiedzieć: kulwa.
Nikt nie mówił, że macierzyństwo będzie łatwe.
