Warszawska publiczna placówka. Rodzice na pierwszym zebraniu zostają uprzedzeni, że brakuje nauczycieli. – Dostajemy maile, żeby kto może, zostawiał dzieci w domu – mówi jedna z matek.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Braki kadrowe w naszym kraju są poważne i wymagają natychmiastowych rozwiązań.
Tymczasem ministerstwo edukacji uderza w te sfery oświaty, które próbują ratować upadły system.
Rozmawiamy z matką przedszkolaka z Warszawy. Dyrekcja prosi wprost o nieprzyprowadzanie dzieci do placówki, jeśli rodzic może sobie na to pozwolić.
Co się właściwie dzieje?
Braki kadrowe w naszym kraju obecnie są niezwykle dotkliwe. Nauczyciele odchodzą od skostniałego, niesłużącego ani im, ani uczniom, systemu. Decyzję podejmują w oparciu o niskie zarobki, brak perspektyw, obciążenie psychiczne, z jakim wiążę się praca z młodymi ludźmi. Ministerstwo Edukacji, zamiast wypełniać te dziury, które wypełnienia wymagają, proceduje nowelizacje, które realnie tylko pogarszają stan rzeczy.
Zamiast objąć uwagą i systemową opieką psychologiczną pedagogów, uderzają w edukację domową, tak by jedna z nielicznych ścieżek, która może uratować tysiące dzieci – została zagracona.
"Prośba o pomoc"
Dla nas najważniejszy jest głos rodziców. Piszecie do nas wiadomości o sytuacjach w placówkach warszawskich. Tym razem chodzi o przedszkola, tam również kryzys kadrowy jest realny i coraz bardziej odczuwalny. Dyrekcja załamuje ręce, prosi rodziców o zrozumienie i cierpliwość. Nie mają skąd rekrutować nauczycieli, po prostu z roku na rok ich ubywa. W niektórych przedszkolach publicznych w samej Warszawie już teraz brakuje nauczycieli na półtora czasem nawet na dwa etaty.
Jak to przekłada się na życie codziennie rodziców i ich dzieci?
Zadałam pytanie, czy rodzice dostają na bieżąco informację o rozwiązaniu tych problemów, a nie tylko tymczasowych "plastrach" w postaci różnych rozwiązań. Czy najzwyczajniej w świecie prowadzone są procesy rekrutacyjne?
Gdzie są rozwiązania systemowe na takie problemy? Gdzie jest minister Czarnek, kiedy rodzice dostają wiadomości, że w przepełnionych grupach brakuje rąk do pracy? Promuje kolejny kuriozalny podręcznik? Wypełnia luki, by obronić społeczeństwo przed "oświatową mafią"?
Tutaj Polska, stolica, panie ministrze, dyrekcje przedszkoli i szkół, którzy nie mają skąd brać nauczycieli. Nikt nie chce pracować w dziurawym systemie, za pół darmo. Może warto byłoby dla odmiany objąć coś tak ważnego pańską uwagą?
Grupy są łączone, a rodzice dostają maile, żeby kto może zostawiał dzieci w domu. Nie zabraniają przyprowadzać, to bardziej prośba o pomoc i zrozumienie.
To się dzieje, kiedy choroba osłabia zespół. Pedagożek jest i tak za mało i na co dzień muszą kombinować, więc w przypadku, kiedy jedna albo dwie są na L4, jest dla nich wielkim ciężarem, by to rozsądnie zorganizować. Czasem okazuje się wręcz niewykonalne. Brakuje im ludzi.
Nie wszyscy rodzice chcą jednak, żeby dzieciaki były w takich grupach łączonych, z inną panią i dziećmi w różnym wieku. Ja się zawsze tylko boję o bezpieczeństwo, czy wychowawczynie są w stanie dopilnować tę zbieraninę, zwłaszcza w ogrodzie. I przy odbieraniu zawsze się zastanawiam, czy one to ogarniają.
Kiedy odbieram z naszej grupy i przyjdzie ktoś inny niż ja, to Pani od razu sprawdza z listą, czy jest upoważniony. A w przypadku łączonych to jest jednak chaos, nikt tego nie sprawdza.
Matka 4–letniego Franciszka
Tak, od połowy zeszłego roku szukają osoby na ten brakujący etat. Niestety bezskutecznie. Ponoć w innych przedszkolach bywa że brakuje 1,5 albo nawet 2 etatów.
To nie jest odosobniony przypadek.