Szkoła może być powodem depresji dziecka. Szczególnie jeśli kilkulatek lub nastolatek nie mieści się w sztywnych ramach systemu: ma zaburzenia rozwojowe, problemy psychiczne czy po prostu jego zachowania odbiegają od sztywnych norm. Jeśli w takiej sytuacji określa się je mianem "niegrzecznego" to jeszcze nic. Dzieci, które "nie są takie jak wszyscy" kończą na kozetce psychologa i psychiatry, bo doświadczają przemocy psychicznej i fizycznej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dzieci, które w jakiś sposób odbiegają od przyjętych norm, a w szkole nie wpisują się w sztywny system szkolnictwa, mają problemy psychiczne.
Najgorzej jest z dziećmi, które mają problemy psychiczne i emocjonalne oraz różnego rodzaju zaburzenia - często bywa, że traktuje się je jako "niegrzeczne".
Chociaż mamy coraz większą świadomość, to nadal zdarza się, że szkoła winę za zachowanie dziecka zrzuca na rodziców, przez co i dziecko, i rodzic często kończy z depresją.
Sztywny system szkolnictwa nie pozwala na odchylenia od normy u dzieci
"Zabije się, nie chcę żyć, oddajcie mnie do psychiatryka, jestem debilem" – to słowa, które wypowiedział w obecności mamy 10-letni chłopiec, który doprowadzony został do takiego stanu, przez... szkołę. Wszystko przez to, że system szkolnictwa wciąż jest w opcji, że dziecko w szkole ma być grzeczne. Nie uznaje zachowań, które odbiegają od przyjętych sztywnych norm społecznych. Sam system, ale i niestety wielu nauczycieli, nie mają zrozumienia dla dzieci wrażliwych, z zaburzeniami rozwoju, w spektrum autyzmu czy z ADHD.
A to, jak niektórzy nauczyciele, dyrektorzy i wszelkie przepisy z Prawa oświatowego traktują osoby, które nie potrafią wpisać się w ramy, jest szokujące i karygodne. Napisała o tym wpis na Facebooku pewna mama, której list anonimowo opublikowano na profilu Znachorka.pl. Post jest obszerny, wstrząsający i wywołujący skrajne emocje – pokazuje, jak bardzo w polskim systemie szkolnictwa cierpią dzieci i ich rodzice. Co szczególnie jest widoczne, gdy dziecko w jakiś sposób "odbiega od normy". Jego mama tak zaczęła swoją wiadomość (pisownia oryginalna - przyp.red.):
"Mój Syn mówił takie straszne rzeczy: zabije się, nie chce żyć, oddajcie mnie do psychiatryka, jestem debilem...
Mówił to jak miał 9-10 lat.
To było straszne.
Bałam się każdego dnia.
Chodziłam na terapię z do psychiatry, żeby nic nie przegapić.
A to ciągle wracało, mówił to w rozpaczy, cały zalany łzami, czasami wykrzykiwał w złości, czasami tylko krzyczał.
Od kwietnia nie chodzi do szkoły.
Ma 11 lat i już chce żyć, tych wszystkich okropnych zdań nie wypowiadał już 5 miesięcy.
Zaczął sobie nawet nucić po nosem, gdy jest sam.
Jest spokojniejszy, pewniejszy siebie.
Zaliczył dwa obozy i wychowawcy go chwalili!!!!
Jego psychiatra mówiła że takiemu dziecku jak on (wrażliwemu, z ADHD, w spektrum) można dawać kolejne leki, żeby "był grzeczny" w szkole, ale to tak jak kazać alergikowi spać na sianie, leki nie pomogą" – pisze mama 11-letniego chłopca.
Dziecko się chce zabić, bo szkoła uważa go za „niegrzecznego”
Kobieta daje do zrozumienia, że szkoła wykończyła psychicznie jej dziecko, które nie umiało, nie mogło wpisać się w sztywne ramy systemu. I nie otrzymało od nikogo z zewnątrz pomocy, bo "system jest dla niego za ciasny", jak pisze kobieta w dalszej części wiadomości. Dziecko doznało w szkole wykluczenia, ale również przemocy psychicznej i fizycznej, która doprowadziła go na skraj. Chłopiec musiał leczyć depresję z pomocą psychologa i psychiatry:
"Przeszliśmy razem przez piekło, on miał dwa epizody depresyjne i ja później też.
Tak bardzo chciałam żeby chodził do szkoły, żeby był z dziećmi...
Dzisiaj już wiem że się myliłam.
Poprostu to nie on nie pasuje do systemu, to system jest dla niego za ciasny, dla mnie z resztą chyba też...
Tylko tak się zastanawiam co to jest za system (szkolnictwo), który doprowadza dzieci na skraj wytrzymałości, który pozwala na przemoc psychiczna i fizyczną?
A wiecie co robiła szkoła gdy Młody miał swoje napady? Zwalała wszytko na mnie. Oskarżała mnie i mojego męża... Wmawiali nam uzależnienia od elektroniki, zarzucali brak zasad ...
Dziwnym trafem, wszytko minęło jak do szkoły przestał chodzić.
To gdzie jest problem?
W Nim, w Nas czy może w szkole?".
Mama 11-latka z problemami rozwojowymi i emocjonalnym i przyznaje, że to w szkole upatruje pogorszenia stanu swojego syna. Bo wcześniej zdiagnozowane problemy dało się wspomagać u specjalistów, próbować z pozytywnymi efektami pomóc dziecku. I w takiej sytuacji nie pomoże to, że w szkole jest pedagog specjalny czy psycholog zatrudniony z rządowego obowiązku oświatowego.
Bo jeśli winę za zachowanie dziecka zrzuca się na rodziców i samego kilkulatka, zamiast mu pomóc i spróbować dopasować ramy do niego, to nikt nie sprawi, że nagle dziecko, które jest "niegrzeczne", rozwija się inaczej lub wolniej niż rówieśnicy, nagle stanie przed problemami psychicznymi, które biorą się z niezrozumienia i wykluczenia.
A jakie są wasze doświadczenia ze sztywnym systemem szkolnym? My znamy przypadki, że psychologowie i pedagodzy specjalni naprawdę bardzo dzieciom w szkołach pomagają, wspierają ich i pomagają w codzienności. Ale trzeba pamiętać, że są właśnie również takie przypadki, jak opisany powyżej, który ewidentnie pokazuje, że cały system nadaje się do zmiany, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy mamy coraz większą świadomość różnic emocjonalnych, psychicznych i rozwojowych u dzieci.