Uczniowie, którzy właśnie rozpoczęli naukę w 7. klasie, przecierają oczy ze zdumienia. To jakiś koszmar. Lekcji jest bardzo dużo. 35 godzin lekcyjnych to standard, a bywa więcej! Najgorsze jest to, że aby opanować jeden przedmiot, trzeba zrezygnować z innego – często ze swojej pasji. Oto bolesna rzeczywistość
Reklama.
Reklama.
Mój syn należy do tych szczęśliwców, którym nauka przychodzi bez trudu. W klasach 4 – 6 nie miał większych problemów, lubił się uczyć wszystkiego. Książki do biologii i geografii wertował nawet podczas posiłków – dla przyjemności. Historia była jego konikiem. Chodził na kółko historyczne, na You Tube oglądał tematyczne kanały. A poza tym, miał czas, by trenować piłkę nożną i bawić z kolegami.
W 7. klasie to się definitywnie zmieniło. Lekcji znienacka przybyło tyle, że nie mógł już pozwolić sobie na czytanie historii dla rozrywki. Wypisał się również z kółka. Wpadł w popłoch, zaczął uczyć się raz tego, raz innego przedmiotu, ale zwyczajnie nie nadążał. Oceny mu się pogorszyły, średnią na świadectwie miał o stopień niższą niż rok wcześniej. Mój syn nie jest jedyny. Dziś uczniowie rozpoczynający naukę w 7. klasie stają przed tym samym problemem.
Na pełnym etacie
Przeskok z klasy 6 do 7 jest ogromny. Przybywa kilka nowych i trudnych przedmiotów, a ogólna liczba godzin wzrasta mniej więcej o dziesięć. Jeśli chodzi o język polski, matematykę, historię czy język angielski, jest podobnie. Jednak biologii i geografii są już po dwie godziny, dochodzą też po dwie godziny chemii i fizyki oraz drugiego języka.
To naprawdę bardzo dużo nauki. Czasem 35 godzin tygodniowo, czasem jeszcze więcej. Jeśli dziecko uczęszcza też na religię albo jest w klasie o profilu językowym, może spędzić w szkole niemal tyle samo czasu, co my w pracy. A przecież potem w domu trzeba jeszcze odrobić lekcje, no i porządnie się pouczyć. Kiedy więc te dzieci mają rozwijać swoje zainteresowania? Spotykać się z rówieśnikami? No i, po prostu, żyć?
A miało być tak pięknie
Dzieci z natury są ciekawe świata. Lekcje, które odbywają się w przedszkolu, zachwycają je. Potem w domu potrafią mówić tylko o tym, że wiosną drzewa kwitną, latem owocują, jesienią zrzucają liście, a zimą zasypiają pod puchową pierzynką ze śniegu. Albo o tym, co robią strażacy, policjanci i piekarze. Są to sprawy absolutnie fascynujące.
W klasach 1 – 3 jest jeszcze podobnie. Wszystkie lekcje, wrzucone do worka „edukacja wczesnoszkolna” połączone z zabawą, nie tylko wzbogacają rozwijający się umysł w wiedzę, ale i dają mu sporo radości. No i nie ma typowych ocen. Dzieci nie zauważają tego, czy są „gorsze” czy „lepsze”. Schody zaczynają się w 4. klasie. Od tej chwili wielu uczniów, pomału, zaczyna już nie lubić szkoły.
Szkoła sprzed wieków
Wiele psów już powieszono na obowiązującym nas systemie edukacji, nie będę się więc powtarzać. Może tylko to, że jest on tak stary, że aż wstyd. Ma ponad 200 lat, a powstał w Prusach i miał na celu wykształcić dzieci na robotników. To dlatego wciąż w szkole słychać dzwonki, są apele, stawanie w rzędzie, oceny, medale i wyróżnienia, mundurki. Wszystko po to, by wyścig szczurów trwał w najlepsze i żeby zniszczyć indywidualność. No, ale cóż, jest, jak jest i trzeba sobie jakoś z tym poradzić. Mamy na szczęście coraz więcej szkół alternatywnych, jednak niewielu na nie stać, zresztą to po prostu kropla w morzu. Przeciętne polskie dziecko chodzi do „normalnej” szkoły.
Jak sobie poradzić?
Cóż, skoro tyle pokoleń jakoś przebrnęło przez tę szkołę, najwyraźniej jest to do zrobienia. Trzeba mieć tylko sposób. I ten sposób jest także od wieków taki sam: trzeba nauczyć się odpowiednio lawirować. Są dwie drogi.
Jedna prowadzi do w miarę dobrych ocen ze wszystkich przedmiotów. Ponieważ nie mamy czasu na dogłębne zrozumienie danej lekcji, uczymy się tylko tyle, by być na bieżąco i nie mieć zaległości. Zakuć, zdać, zapomnieć – znamy to? Skubniemy raz chemii, raz polskiego, raz fizyki, a raz geografii. Wszystkiego po troszku. Efektem są niezłe oceny oraz niemożność nauczenia się czegokolwiek dokładnie. Jeśli coś nas kiedyś bardzo interesowało – odchodzi w zapomnienie.
Druga droga to skupienie się jednak na tym, co nas interesuje i traktowanie pozostałych przedmiotów po macoszemu. Byle zaliczyć. Uzyskujemy w ten sposób solidną wiedzę z kilku tematów, ale świadectwo ogólnie takie sobie – kilka dobrych ocen i większość trój oraz miernych. Też nieciekawie? Niekoniecznie.
Trzeba uświadomić dzieciakom, że świadectwo z 7 klasy nie jest tak bardzo ważne. Dopiero to z 8 będzie się liczyć na ścieżce nauki. Więc chyba lepiej, by skupiły się na tym, co naprawdę je interesuje. To właściwie ostatnia taka możliwość. W 8. klasie będą już musieli rzeczywiście dużo się uczyć, ale będzie im też nieco lżej – odchodzi kilka przedmiotów, jak muzyka czy plastyka, a człowiek jest już na tyle wdrożony w naukę intensywną, że nabiera pewnej rutyny i po prostu daje radę.