Moje dzieci już chodzą do przedszkola. Obaj synowie poszli w tym roku razem do tej samej placówki. I choć na początku towarzyszyła mi myśl, że świetnie sobie poradzą, bo są naprawdę zgranym zespołem, a jedno dziecko już kiedyś do przedszkola wysyłałam, znów łapię się na tych samych bezsensownych lękach, co wtedy.
Reklama.
Reklama.
Jest taki głupi żart, że gdy twoje pierwsze dziecko połknie 2 złote, lecisz na pogotowie. Gdy robi to drugie, czekasz spokojnie na wizytę w toalecie. W przypadku trzeciego dziecka potrącasz mu tę kwotę z kieszonkowego.
I choć bardzo chciałabym myśleć, że przy każdym kolejnym dziecku rodzic robi się spokojniejszy, to nie mogę tak powiedzieć. W tym roku wszystkie moje dzieci będą się uczyć. Nie, nie zakładam, że będą się do nauki przykładać i przynosić same 5. Po prostu cała trójka ruszy we wrześniu do placówek edukacyjnych (na razie jeszcze tylko najstarsze ma jeszcze wakacje). Jest mi z tego powodu bardzo smutno.
Do tej pory w domu zawsze był ten najmłodszy. Wracałam z pracy czy z zakupów i widziałam, że w mieszkaniu będzie czekał na mnie tupot małych stópek. Teraz odprowadzam dwóch chłopaków do przedszkola i zostaję sama. Strasznie uczucie.
Pewnie niedługo dojdę do momentu, gdy ta cisza będzie mnie cieszyć, na razie jednak w mojej głowie tłoczy się wiele niepokojów związanych z wysłaniem młodszego syna do przedszkola.
Wydawało mi się, że przejdę nad tym do porządku dziennego. Mój syn zawsze jawił się jako "przedszkolne zwierzę". Jeszcze jako małe dziecko potrafił nawiązać kontakt z kolegami z grupy przedszkolnej starszego brata i bawił się w sali lepiej niż on. Z kolei na zakończeniu roku szkolnego w przedszkolu brata podskakiwał jak oszalały i wyrywał się do śpiewania piosenek z występującymi dziećmi.
Adaptacja w przedszkolu, do którego poszedł z bratem, od początku sierpnia przebiegała bardzo dobrze. Po 3 dniach już chciał zostać na cały dzień, ale po tygodniowej przerwie zaczął się płacz w trakcie odprowadzania, a w głowie jego matki zaczęła się ta sama karuzela uczuć, która towarzyszyła mi przy posyłaniu pierwszego dziecka do przedszkola.
Czy pozna nowych kolegów? Czy będzie się dobrze bawił? Co zje? Czy dobrze go tam traktują? Czy za mną tęskni? Czy chcąc zapobiec porannym łzom, nie blokuje jego uczuć? Czy nie robią tego nauczycielki, gdy mówi, że chce wracać do domu, a one proponują zabawę? Czy może tam wyrazić siebie? Ile dzieci będzie mógł zaprosić na swoje urodziny? Gdzie je zorganizować? A jeśli z nikim się nie polubi i nikogo nie zaprosi?
Matki są zdolne do wymyślania tysięcy scenariuszy i wybiegać myślą o wiele lat do przodu. Mój starszy syn ma zespół Aspergera, przygody przedszkolne z nim - to dopiero były powody do zmartwień. Jednak fakt, że poświęciłam tak dużo uwagi starszemu rodzeństwu, napędza kolejną spiralę wyrzutów sumienia wobec najmłodszego dziecka.
Moja przyjaciółka kiedyś powiedziała, że przechodzenie tych samych etapów z kolejnym dzieckiem jest o wiele gorsze niż za pierwszym razem, bo uświadamiasz sobie, ile rzeczy wtedy zepsułaś i nie wiedziałaś.
Trochę tak mam. Zauważam swoje błędy, które zrobiłam w związku z adaptacją pierwszego syna, więc teraz staram się ich nie popełnić. Kieruję się jednak w drugą stronę i przeginam, zamartwiając się na zapas.
Teoretycznie wiem, że młody bawi się genialnie w przedszkolu i wraca z niego najedzony (zjadł nawet kluski leniwe, co było dużym zaskoczeniem), ale każde poranne pożegnanie jest przywitaniem się z wątpliwościami.
Być może my matki tak mamy, że martwimy się na zapas i za wszystkie dzieci naraz. Niezależnie od tego, który to maluch z kolei.