Niedawno byłam świadkiem przedziwnej sytuacji, która udowadnia, jak bardzo staliśmy się trybikami w wielkiej machinie, a przestaliśmy być ludźmi. Gdy zaczyna chodzić o sprawy urzędowe czy jakkolwiek formalne, lęk przed niedopełnieniem obowiązku, naganą, karą, albo chol!@# wie czym, jest tak wielki, że nie potrafimy pokusić się o zwykłe ludzkie odruchy. A może przepisy to tylko wymówka, by się nie przemęczyć, taki mandat na olewanie innych?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Odwiedzanie przychodni nigdy nie było fajne. Zawsze się cieszyłam, że moje dzieci nie chorują. Do szczególnie "przyjemnych" należą spotkania z paniami z rejestracji. Nie chcę wrzucać wszystkich do jednego wora, ale te w naszej przychodni są wyjątkowymi formalistkami, przez co ciężko w ogóle odczuć, że są żywymi istotami.
Mieszkałam w niewielkim mieście i pani w rejestracji w naszej przychodni znała niemalże każdego osobiście. Zawsze dało się coś załatwić i nie mówię o przynoszeniu kawy czy innych prezentów. Zwykła ludzka życzliwość, szczególnie jeśli chodziło o zdrowie dziecka. W Warszawie na to rzadko trafiam, są regulaminy, przepisy, systemy. Człowiek stał się numerkiem i tyle. Niedawno czekając z córką w przychodni u dzieci chorych, byłam świadkiem przedziwnej sytuacji, która nieco przywróciła moją wiarę w ludzi.
Nie da się
Do okienka zgłosiła się kobieta z dwójką małych dzieci, w tym z noworodkiem. Jedno i drugie chore. Dzieci pokasływały i ewidentnie miały katar. Zdenerwowana matka poprosiła o jak najszybszy termin wizyty, co w przypadku tego maluszka absolutnie mnie nie dziwi. W zależności od lekarza zdarza się, że ten przyjmuje między pacjentami lub na koniec czas na to pozwala.
Ponieważ lekarz się zgodził przyjąć dzieci, panie w okienku rozpoczęły oficjalny, formalny proces rejestracji. Okazało się jednak, że maleństwo nie widnieje w systemie. Z jakieś przyczyny niemowlę nie figurowało w eWUŚ-u i panie poinformowały zrozpaczoną matkę, że dziecko nie zostanie przyjęte ani w tej, ani w żadnej innej przychodni. Musi najpierw wyjaśnić, dlaczego malec nie pojawił się w systemie.
W międzyczasie okazało się, że kobieta przebywa w Domu Samotnej Matki i jego pracownicy pomagali jej załatwiać wszelkie formalności po porodzie. Kobieta, najpewniej zaniepokojona stanem zdrowia dzieci, próbowała cokolwiek wskórać telefonicznie. Panie w okienku rozłożyły tylko ręce, mówiąc, ze nic zrobić się nie da. A co z tym, że każde polskie dziecko ma prawo do bezpłatnej opieki zdrowotnej? No spoko, ale musi być najpierw w systemie. Koniec. Kropka.
Wystarczy chcieć
Zrobiło się niemałe zamieszanie i lekarka, która zgodziła się przyjąć dzieci, wyszła na korytarz. Matka płakała, nie wiedząc, co robić, a dość zimne i niezmienne stanowisko pań w rejestracji nie pomagało. Bo teraz były już trzy. Kobiety wyjaśniły lekarce, że nie mogą zarejestrować wizyty na pacjenta, który nie istnieje w systemie.
"A starsze jest?" - rzuciła pani doktor. Jedna z kobiet z rejestracji przytaknęła. "No dobrze, to proszę zarejestrować to jedno dziecko i zakończyć ten cyrk, przecież nie będziemy tu stały cały dzień". Odwróciła się do matki, złapała ją za rękę i powiedziała: "Ale do gabinetu oczywiście proszę zabrać maluszka, przecież sam tu nie zostanie", było widać delikatny uśmiech i nagle zrobiło się jakoś tak spokojniej. Jakby z matki uszło cale powietrze.
Kobieta, wychodząc z gabinetu, przepraszała i dziękowała na zmianę. Co się tam wydarzyło? Nie wiem. Znając panią doktor, która słynie z tego, że mały pacjent jest dla niej najważniejszy, mogę jedynie przypuszczać, że olewając cały ten system, po prostu zbadała dziecko, które potrzebowało pomocy. Bo chyba o to chodzi w pracy lekarza prawda?